Rozłam w PiS, zaczątek powstania nowej partii, a może nawet wcześniejsze wybory? Informacja o rezygnacji marszałka Sejmu Marka Jurka z pełnionej funkcji i o wystąpieniu z PiS uruchomiła z natury falę spekulacji, przekraczającą rzeczywistą rangę zdarzeń.
Polityczny zamysł Romana Giertycha, by przysparzać Kaczyńskiemu kłopotów na trudnym dla niego ideowym froncie, powiódł się w pełni. Lawirując między autentycznymi przekonaniami znacznej części swej partii i elektoratu a polityczną racjonalnością, która nakazywała wynegocjowanego przed laty kompromisu nie ruszać, szef PiS zabrnął w uliczkę, z której nie było już żadnego dobrego wyjścia. Cofał się opuszczając kolejne okopy – od sprzeciwu wobec jakichkolwiek zmian, poprzez próbę wprowadzenia nowej serii poprawek, które nikogo nie zadowalały, a na dodatek wzbudziły zasadniczy sprzeciw prawników, aż po zaproponowanie zmian, dla których być może udałoby się zdobyć poparcie znacznej liczby posłów PO, gdyby nie radykalizm Giertycha, którego gorąco wspierał właśnie marszałek Sejmu. Ten radykalizm musiał budzić uzasadnione podejrzenia, że krokiem następnym będzie dalsze zaostrzenie i tak już niezmiernie restrykcyjnej ustawy.
To, co dla Marka Jurka było kwestią jego twardych przekonań, by nie powiedzieć poselskiej misji, dla Giertycha stało się (nie kwestionując jego przekonań) elementem coraz ostrzejszej gry, odzyskania pola politycznego manewru i wypróbowania, gdzie można PiS celnie uderzyć. Sprawa aborcji okazała się miejscem niesłychanie wrażliwym. Znaczna część PiS po raz pierwszy powiedziała swojemu niekwestionowanemu liderowi: nie. Na dodatek powiedziała „nie” prezydentowi, pod patronatem którego próbowano przygotować jakiś rodzaj koślawego kompromisu. Tylko strasząc przyspieszonymi wyborami, nieumieszczeniem opornych na listach wyborczych, przypominając, że to jest jego partia, a reszta to ktoś w rodzaju sierot przygarniętych pod skrzydła dawnego Porozumienia Centrum, Kaczyński zmusił – i to dość brutalnie – klub PiS do głosowania za tak zwanymi poprawkami prezydenckimi. A przecież i tak musiały przepaść, co czyni jego naciski niezrozumiałymi, dyktowanymi jedynie chęcią obrony autorytetu prezydenta. Nie docenił przy tym skali emocji i zawodu, a także braku politycznej wyobraźni najbardziej fundamentalistycznej części swego ugrupowania.
Wówczas, gdy jemu, politykowi jednak pragmatycznemu, wydawało się, że kryzys zażegnał, okazało się, że kryzys trwa, a nawet się pogłębia. Markowi Jurkowi zawaliła się bowiem jego polityczna misja, a środowisko dawnego ZChN postanowiło być z marszałkiem, choćby symbolicznie, solidarne. Marek Jurek od wielu miesięcy firmował twarzą i nazwiskiem wszystkie decyzje kierownictwa PiS, czyniące z Sejmu miejsce, w którym nie odbywają się poważne polityczne debaty, gdzie nie szanuje się elementarnych praw opozycji, gdzie zasada bezrefleksyjnej maszynki do głosowania doprowadzona została do perfekcji, co skutkuje kolejnymi ustawami – bublami prawnymi zaskarżanymi skutecznie do Trybunału Konstytucyjnego. Przy sprawie ochrony życia powiedział jednak swoje „nie”.
PiS oczywiście nie rozpadnie się. Marek Jurek ani grupa jego kolegów nie utworzą nowej partii. Nie powstanie żaden nowy byt polityczny, w skład którego wejdą na przykład Jurek, Marcinkiewicz, Rokita, Płażyński (nazwiska można dowolnie składać, jak w przypadku innych wirtualnych bytów, które mnożą się w mediach od wielu miesięcy). Rząd nie utraci z tego powodu parlamentarnej większości. Nie ulega jednak wątpliwości, że Jarosław Kaczyński jest obecnie słabszy, że autorytet jego i jednocześnie prezydenta, wplątanego nieudolnie w zmianę konstytucji, został w PiS nadwerężony. A metoda kolejnych brutalnych akcji, zmuszających do głosowania tak jak on chce, może okazać się zawodna.
Roman Giertych znalazł sposób na przysparzanie Kaczyńskiemu dalszych kłopotów, a frakcja dawnego ZChN w PiS może je tylko wzmacniać. Ona też w dniach największej politycznej gorączki odzyskała sporo dawnej podmiotowości, tym bardziej że okazało się, iż bardzo duża grupa posłów PiS jest zetchaenowcom ideowo niezmiernie bliska. Kaczyński zobaczył więc swoją partię taką, jaka ona jest, o wiele mniej pragmatyczną niż on sam, o wiele mniej wyrobioną politycznie, bliską poglądom głoszonym przez Radio Maryja.
To już faktycznie nie jest dawne Porozumienie Centrum, to jest nowa jakość, rzeczywiście katolicko-narodowa, a tworzenie takiej właśnie formacji raczej nie było jego zamiarem. Wielki obóz prawicy miał mieć charakter ludowo-chrześcijański, ale zagubił się w pościgu za skupianiem wszystkiego co na prawo, by zniwelować każde zagrożenie, jakie z tej strony mogło się pojawić. Aż do ściany, przed którą lider PiS właśnie stanął.
Zmiana konstytucji w kwestii aborcji nie zejdzie więc z porządku dnia. Przeciwnie, pole ideologiczne, które okazało się tak wydajne, będzie eksploatowane. Za chwilę pojawi się kwestia eutanazji, zakazu pornografii, a więc to wszystko, co podniesie poziom politycznych emocji, powodować będzie dalsze społeczne podziały, wyostrzy dotychczasowe. Zajmie opinię publiczną, do której z coraz większym trudem będą docierać takie sygnały, jakie premier chciałby przekazywać, sławiąc na przykład sukcesy swego gabinetu. Nikt już przecież nie pamięta o hucznej konwencji PiS, na której zapowiedziano zwrot w stronę gospodarki i politycznego umiaru. Teraz ma być radykalnie, radykalniej i jeszcze bardziej radykalnie. I radykałom trzeba będzie ustępować.
Na początek premier ma kłopot z przekonaniem Marka Jurka, by, nawet występując z PiS, pozostał marszałkiem, bowiem zmiana na tym stanowisku niebezpiecznie otwiera pole twardych targów z LPR i Samoobroną. To jest ważny polityczny wymiar decyzji Marka Jurka, który tak zwanym przystawkom zrobił nieoczekiwany prezent. Po wyborze prezesa NBP, kiedy to koalicjantom udało się doprowadzić do zmian w telewizji, Kaczyński powiedział, że jego cierpliwość się skończyła. Nie tylko jego. Jeżeli osoba tak wierna, zwłaszcza prezydentowi, jak przewodnicząca KRRiTV Elżbieta Kruk chce odejść z Krajowej Rady na funkcję prezesa NIK (dzięki czemu uzyska pewną niezależność i nie będzie już bezwolnym wykonawcą partyjnych poleceń), to znaczy, że część najbardziej oddanych żołnierzy braci Kaczyńskich odczuła poważny dyskomfort z powodu łamania głoszonych zasad. Tamten targ o prezesa Skrzypka był tak bezwstydny, że powtarzanie go przy okazji wyboru nowego marszałka będzie miało znaczenie nie tylko dla opinii publicznej, ale także dla frakcji w PiS, których w nieskończoność sklejać nie można. Oraz w stosunkach koalicyjnych.
Jarosław Kaczyński trwając w tej koalicji i przekonując, z coraz mniejszym powodzeniem, że dla jego wizji budowy nowego państwa i walki z układem warto poświęcać kolejne głoszone wcześniej zasady, stąpa po polu solidnie zaminowanym. Z jednej strony jest Andrzej Lepper i zbierające się nad nim coraz cięższe chmury, związane nie tylko z seksaferą, ale także z możliwością odwieszenia skazującego wyroku (na razie Lepper omija sąd szerokim łukiem, ale kiedyś będzie musiał stawić się na rozprawę). Z drugiej Roman Giertych i jego fundamentaliści z pomysłami czyniącymi Polskę już nie tylko w oczach zagranicy, ale także w oczach większości własnych obywateli, krajem z innego czasu, innej epoki historycznej.
Inaczej mówiąc – z jednej strony przaśna, podszyta aferami i wyrokami sądowymi obyczajowość Samoobrony, z drugiej – bezpardonowa akcja ideologiczna LPR. W sumie pułapka. Czyni to politykę polską coraz bardziej chaotyczną i niezrozumiałą. Kolejne sejmowe posiedzenia zmieniają się w ciągi przerw, histeryczne, emocjonalne narady, kuluarową bieganinę. Mogą też zmienić koalicyjną rzeczywistość.
Premier na razie udaje, że Samoobrona jest w gruncie rzeczy w porządku i tylko gdzieś tam na marginesie plącze się poseł Łyżwiński, którego współpracownicy zapełniają sukcesywnie areszty. Udaje, że szaleństwa ideologiczne elpeerowskiej ekipy w MEN w istocie niewiele znaczą i nie dewastują polskiej oświaty. Jak długo jednak Kaczyński może przekonywać, że nic takiego się nie dzieje, a koalicja jest nadal wartością bezwzględną?
Z konstytucyjnego kryzysu obronną ręką wyszła opozycja i to nie tylko SLD, dla którego nie było żadnych wątpliwości, że aborcyjnego kompromisu trzeba bronić, lecz także Platforma Obywatelska. PO było zdecydowanie trudniej i być może, gdyby nie radykalizm Giertycha i wniesienie poprawek prezydenckich, znalazłaby się spora grupa posłów tej partii z przekonania popierająca nieco zmiękczoną wersję zmian.
Decyzja Marka Jurka stworzyła jednak nową sytuację także dla PO. Sprawa zmian w konstytucji nie jest bowiem zamknięta. Próbując wybrnąć z obecnego kryzysu, Kaczyński już obiecał, że kwestia nowelizacji konstytucji wróci. W lepszej niż dotychczas sytuacji, bowiem tym razem prezent daje mu właśnie PO, otwierając dyskusję o całkowitym zniesieniu parlamentarnego immunitetu, co też wymaga zmiany ustawy zasadniczej.
Jeżeli Platformie rzeczywiście zależy dziś na całkowitym zniesieniu immunitetu (co jest samo w sobie pomysłem niebezpiecznym i niemądrym), to Kaczyński ma pole do negocjacji o powrocie do sprawy aborcji. Jesteśmy więc świadkami nieoczekiwanej zmiany miejsc. Kaczyński wobec Tuska może zacząć odgrywać podobną rolę, jaką Giertych odegrał wobec niego. Tusk znajdzie się wówczas w kłopocie. Wzmocni się Rokita szermujący hasłem zniesienia immunitetu i zapowiadający poparcie dla „antyaborcyjnych” zmian w konstytucji i być może w PO znajdzie się wystarczająca liczba posłów, którzy z przekonaniem go poprą. I to PO, nie PiS, będzie grabarzem aborcyjnego kompromisu.
Rozgrywka o zmianę w konstytucji i w efekcie o zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej – gdyż taki jest oczywisty cel radykałów – nie jest więc zakończona. Jej skutki na razie odczuwa głównie PiS, ale być może odczuje także PO. Na własną prośbę.