Ukraina snuje mocną opowieść. Młoda, dzielna para prezydencka, Wołodymyr i Ołena Zełenscy, przykuwa uwagę świata. Bokserzy bracia Kliczko, mocarze z nosami połamanymi w walkach na ringu, nabierają cech herosów. Wicepremierka Iryna Wereszczuk, walcząca jak lwica o uformowanie korytarzy humanitarnych, to wojowniczka. Jest i mit założycielski, akt odwagi ukraińskiej załogi broniącej Wyspy Węży, a w nim okrzyk wojenny, który już przeszedł do historii: „Idi na ch.j”.
Po drugiej stronie opowieść wygląda marnie. Satrapa, który gdyby był aktorem, nie zagrałby już agenta, tylko emerytowanego właściciela kiosku z prasą. No cóż, wydaje zza lady płachty zadrukowane propagandą.
Spoza opowieści wyłaniają się ludzkie tragedie. Ich siła rażenia jest tym większa, że świat dowiaduje się o nich natychmiast. Obrazy bombardowań wyskakują z telefonów i laptopów. To trochę tak, jakby usadzono nas na trybunach obok Nerona i kazano patrzeć na lwy pożerające wczesnych chrześcijan. Co po tym zostaje? W głowie sieczka, w ciele bezład, rozedrgane emocje. Gorączkowa chęć niesienia pomocy, a równolegle mściwe myśli. Hit tej wiosny to zdanie: „Jestem pacyfist(k)ą, ale…”. Wybrzmiewa ono na całym świecie.
Narasta też ciekawość – kim są Ukraińcy? Zachód Europy cierpi na brak odniesień. Dwa dni po inwazji do Grażyny napisał kolega, francuski pisarz. Prosił o skontaktowanie go z ukraińskimi pisarzami i pisarkami, żeby przybliżyć ich twórczość we Francji. Bo, jak powiedział, jedyne nazwisko, które tam coś czytelnikom mówi, to Andrej Kurkow.
Do Polski dociera kultura naszego sąsiada. W przeddzień wybuchu wojny w Warszawie pojawiła się Oksana Zabużko. Traf chciał, że przyjechała promować nową książkę, zbiór esejów „Planeta piołun” (Wydawnictwo Agora, w tłumaczeniu m.