Wejdą czy nie wejdą? Jak pani myśli? – zapytałem 22 lutego sąsiadkę. – Od 40 lat nie potrafi pan nic innego powiedzieć o Ruskich? Tak samo było za Solidarności, wszyscy tylko się pytali: „wejdą czy nie wejdą?”. A w ogóle, jakby się pan chciał włamać do sąsiada, ogłosiłby pan to naokoło? – No wie pani, to jednak jest wojna, a nie jakieś tam włamanie – odpowiedziałem urażony. – Nie w tym rzecz. Chodzi o to, że jeden i drugi musi kłamać. A Putin kłamał jeszcze bardziej, bo jest Ruskim, który kłamie zawsze – odpowiedziała. – Ależ to uproszczenie i krzywdzący stereotyp... – zacząłem niezdarną replikę, ale ona trzasnęła skrzynką na listy i wyszła na ulicę.
Alain Besançon w eseju „Święta Ruś” zaczyna od tego samego. Twierdzi, że kłamstwo jest fundamentem rosyjskiej wspólnoty politycznej. Nie chodzi mu o typowe dla każdego reżimu: propagandę, cenzurę czy zwalczanie niezależnej myśli, ale o kłamstwo „ontologiczne”, czyli takie, które jest racją istnienia. Kłamie tym kłamstwem nie ten, kto chce kogoś wykiwać, ale kto nie może pogodzić się z rzeczywistością.
Prawda i kłamstwo to w pewnym sensie to samo, czyli mówienie, że coś jest prawdziwe. Prawda, powiadają za Arystotelesem jego średniowieczni wyznawcy, to zgodność rzeczywistości z tym, jaki jej obraz tworzę w umyśle. Jak się te dwie części rozjeżdżają, powstaje błąd, złudzenie lub zwykłe łgarstwo.
Rosyjskie kłamstwo polityczne wynika – zdaniem Besançona – z niemożliwości pogodzenia się z rzeczywistością własnego kraju, którego ogromne terytorium, bogactwa naturalne, kultura i inne dobra przysparzają władzy i obywatelom szczerej dumy. Równocześnie jednak dumie i podziwowi przeczy doświadczenie życia codziennego, które większość społeczeństwa wiedzie w zniewoleniu, biedzie i poczuciu, że gdzie indziej, zwłaszcza na Zachodzie, może być lepiej.