Ze stygmatem „ruskiej onucy” trudno dziś w Polsce funkcjonować, to wręcz śmierć cywilna. Konfederacja ma więc niewątpliwie spory problem, a wszystko przez jej dwóch najbardziej odlotowych liderów: Janusza Korwin-Mikkego i Grzegorza Brauna, którzy na przekór ogólnemu nastrojowi pospieszyli bronić Rosję przed odpowiedzialnością za wywołaną przez nią wojnę. Tyle że ich kolegom skojarzenie z mało estetycznym wkładem do rosyjskiego buciora jakoś się nie uśmiecha i sami bynajmniej nie tęsknią do rosyjskiej strefy wpływów. Jednak niewiele mogą zrobić, bo zakneblować tamtej dwójki ani się nie da, ani też nie wypada takich prób podejmować. W końcu Konfederacja to przecież formacja „wolnościowa”.
Proputinizm Korwina jest ostentacyjny i natrętny. Stary lider niemal codziennie stara się dowieść, że „Jego Ekscelencja Włodzimierz Putin” pada ofiarą pomówień i fake newsów. Moralne oburzenie na wojnę – powiada Korwin-Mikke – również jest nie na miejscu, bo Rosja ma swoje racje i nie robi niczego, czego by nie robili wcześniej inni: konflikty między państwami są nieuchronne, a wojna to jeden ze sposobów ich rozwiązywania. Często przy tym posiłkuje się produktami kremlowskiej propagandy i podobnie rozsiewa wątpliwości, kto tak naprawdę jest na Ukrainie sprawcą, a kto ofiarą. Z kolei Braun jest mniej spektakularny w głoszeniu swoich poglądów i raczej nie stawia kwestii rosyjskiej w centrum swoich rozważań. Kieruje się jednak – jak mówi – polską racją stanu, co nie pozwala mu przyznać, że Putin jest zbrodniarzem wojennym.
Dlaczego to robią? W samej Konfederacji tłumaczy się to ekscentryzmem, bo już o agenturalności nie ma mowy. Dawny asystent Korwin-Mikkego Karol Wilkosz tłumaczył na swoim kanale w YouTube, że ten typ po prostu tak ma.