Coraz częściej pisze się o możliwej zmianie ordynacji wyborczej, którą chce wprowadzić PiS, by zwiększyć swoje szanse na zachowanie władzy lub przynajmniej osłabić skalę ewentualnego zwycięstwa dzisiejszej opozycji. Jak donoszą dziennikarze, Jarosław Kaczyński nie tylko chce zmniejszyć okręgi wyborcze (co skutkuje wzmocnieniem partii dużych), ale także ma zamiar manipulować przy ich granicach w taki sposób, by pomóc swojej partii, a uderzyć w oponentów (proceder znany jako gerrymandering). Rozmachem rewolucja ta ma przypominać tę wprowadzoną przed wyborami 1993 r.
Choć nie znamy szczegółów, to wiemy jedno: celem tej zmiany będą jedynie interesy PiS i nic więcej, podczas gdy twórcom rewolucji sprzed prawie dwóch dekad chodziło jednak – jakkolwiek patetycznie to zabrzmi – o Polskę. W 1991 r. do Sejmu dostało się ponad 20 ugrupowań i do stworzenia rządu potrzeba było co najmniej siedmiu z nich (arytmetycznie konieczne było jedynie pięć największych, ale wówczas do sprawowania władzy trzeba byłoby zaprosić izolowane SLD i PSL). Kto pamięta tamte czasy, wie, że stworzenie i utrzymanie większościowego rządu było praktycznie niemożliwe i nawet małe prawicowe partyjki potrafiły paraliżować jego prace przez stosowanie szantażu politycznego. Stąd w umysłach ustawodawców pojawił się pomysł takiej zmiany ordynacji wyborczej, aby w przyszłym parlamencie to piekiełko już nie miało miejsca i można było sensownie i sprawnie rządzić.
Plan udał się nadspodziewanie dobrze, bo od tamtej pory do Sejmu nie weszło nigdy więcej niż sześć podmiotów (a bywały takie elekcje, w czasie których sztuka ta udawała się tylko czterem ugrupowaniom). Zasadniczymi modyfikacjami wprowadzonymi wówczas była zmiana metody liczenia głosów oraz wprowadzenie progów wyborczych.