Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że popularne wśród polityków powiedzenie: „Pycha kroczy przed upadkiem”, najlepiej zobrazuje przykład Włodzimierza Czarzastego. Aroganckiego szefa partii, który zniechęcił do siebie nawet swojego „najserdeczniejszego przyjaciela” Roberta Kwiatkowskiego. Ten wraz z posłami Joanną Senyszyn i Andrzejem Rozenkiem opuścił szeregi klubu Lewicy. Dołączyli do nich senatorowie: Gabriela Morawska-Stanecka i Wojciech Konieczny. Tak oto Czarzasty stracił swój mikroprzyczółek w Izbie Wyższej, w tym wpływ na prezydium, bo Morawska-Stanecka piastuje funkcję wicemarszałkini Senatu.
Wychodźcy – jak tłumaczą – sprzeciwiali się kolaborowaniu z PiS. Obwiniają Czarzastego, że „wywrócił” opozycyjny plan odwołania Elżbiety Witek i posadzenia w fotelu marszałka Sejmu Jarosława Gowina; krytykują głosowanie wraz z władzą ws. ratyfikacji Funduszu Odbudowy, a także „niedemokratyczne” metody zarządzania partią i sposób, w jaki traktuje ludzi (już ponad rok temu w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” marszałek Morawska-Stanecka ujawniła przemocowe praktyki Czarzastego: agresję słowną, protekcjonalizm; podobne opowieści można też usłyszeć z ust reporterów sejmowych oraz polityków opozycji). O Biedroniu mówią krótko: rozczarowanie.
Z kolei czarzaści – jak posłanka Senyszyn określa stronników byłego partyjnego kolegi – odgryzają się, że powodem odejścia był strach przed brakiem miejsc na wyborczych listach. Zarazem podkreślają: – Po takim odejściu nie ma szans, abyśmy ze sobą współpracowali.
Podnóżek
Buntownicy powołali koło PPS – reaktywowanej w 1987 r. Polskiej Partii Socjalistycznej, najstarszej polskiej partii, której początki sięgają 1892 r.