Objazd prezesa
Kaczyński ruszył w Polskę, reporter „Polityki” pojechał za nim. Co usłyszał?
Wyruszyłem w trasę za Kaczyńskim przekonać się, jak prezes PiS „bezpośrednio dociera do społeczeństwa”. Wiem, że wbrew temu, co zarzucają mu polityczni oponenci, potrafi to całkiem nieźle – widziałem go na trasie kampanii w ostatnich wyborach: nie bał się wchodzić w tłum, obściskiwać dzieci, kibicować strażakom podczas zawodów i czarować gospodyń z KGW.
Trwająca trasa nie przypomina jednak w niczym kampanijnych pikników, które u mieszkańców wizytowanych wiosek wzbudzały szczery entuzjazm. Teraz rzędy siedzeń w teatrach, filharmoniach, hotelowych salach konferencyjnych zajmowane są najczęściej przez członków PiS, gminnych radnych i ich rodziny, działaczy partyjnej młodzieżówki. Pytania można prezesowi zadać, ale wpisując je najpierw na kartce, którą trzeba przekazać organizatorom.
Kiedy PiS szedł do wyborów parlamentarnych w 2019 r., czuł się na tyle pewnie, że organizował pikniki, na których politycy pozwalali sobie na luz – więcej tam było kiełbasek i ciast niż twardej politycznej retoryki. Po formule obecnego objazdu nie widać nic z tamtej swobody i pewności. Nie ma też mowy o żadnym realnym dialogu z mieszkańcami. Kaczyński mówi, mieszkańcy (a częściej partyjny aparat) słuchają i klaszczą. Po przemówieniu prezes szybko znika za sceną. Spotkania dla swoich z dialogami rozpisanymi na kartkach to nie kampania – to trening sprawności politycznej drużyny PiS.
Trzy przeszkody: pandemia, wojna, inflacja
Kiedy Kaczyński jechał na spotkanie do hotelu Chopin w Sochaczewie, stałem w kolejce z mieszkańcami, którzy chcieli wejść na salę. Przy zamkniętej bramie było ich kilkunastu – cała reszta wchodziła po tym, jak działacze sprawdzili, czy są na liście gości. Jak można było trafić na listę? Ci, co wchodzą, nie chcą powiedzieć, ale zagadując ludzi już w środku, pod kryształowymi żyrandolami, dowiaduję się, że to członkowie partii, asystenci polityków, pracownicy urzędów miasta i okolicznych gmin.