Marek Zagrobelny: „Miałem dosyć spisków, które podsyca PiS”. Wyznania byłego działacza partii Kaczyńskiego
KATARZYNA KACZOROWSKA: Był pan szefem klubu „Gazety Polskiej” w Górze Śląskiej, społecznym asystentem posłanki Aleksandry Natalli-Świat, radnym. A jednak ostatecznie rozstał się pan z PiS, w dodatku na krótko przed przejęciem przez partię władzy w 2015 r. Nie żałuje pan?
MAREK ZAGROBELNY: Ani trochę, byłem autentycznie zmęczony i wypalony, i to nie tylko czysto partyjną pracą, która wbrew temu, co można o niej myśleć, jest absorbująca. Miałem też dosyć spisków, które PiS podsyca, a szczególnie spisku smoleńskiego, bo tak właściwie można mówić o dominującej w PiS wierze w to, że 10 kwietnia 2010 r. prezydent Polski i towarzyszące mu osoby zginęły nie w katastrofie samolotowej, ale w zamachu.
2001 rok, początek partyjnego życia
Zacznijmy od początku. Pochodzi pan z Góry Śląskiej, 12-tysięcznego miasta na peryferiach Dolnego Śląska, które do reformy administracyjnej rządu AWS znajdowało się w granicach nieistniejącego już województwa leszczyńskiego.
Tak, i dodatkowo polityka w moim domu rodzinnym była zawsze. Rodzice byli w latach 80. związani z Solidarnością. Pamiętam, jakim wydarzeniem były dla nich obrady Okrągłego Stołu. Po śmierci taty mama związała się z moim ojczymem, który z kolei po 1989 r. był włodarzem naszej gminy, a później jednym z szefów AWS i rządzącej koalicji w powiecie.
To znaczy, że był pan częścią elity swojego miasteczka.
Nie tyle ja, ile ojczym. Wtedy, kiedy chodziłem w Górze do szkoły średniej, byłem pewien, że polityka to ostatnia rzecz, jaką chciałbym się zająć, może dlatego, że w naszym domu była codziennością.