Thatcher, Major, Cameron, May, Johnson. Wedle mojej kalkulacji Boris jest piątym premierem Wielkiej Brytanii, który stracił stanowisko w dużej mierze przez schizofreniczny stosunek Partii Konserwatywnej do Unii Europejskiej. Imprezy na Downing Street podczas pandemii i zarządzanie kryzysami wizerunkowymi poprzez kłamstwa były widocznymi konwulsjami gabinetu Johnsona, ale podglebiem nieufności wobec niego były fałsze podczas referendum i sposób wyjścia z Unii.
Poznałem go na pierwszym roku studiów; pamiętam, że już wówczas wszyscy uważali, że będzie premierem. Problem polegał na tym, że aby nim zostać, musiał zawrzeć diabelski pakt z ziobrystami w swojej partii. On, potomek ministra spraw wewnętrznych Imperium Osmańskiego, syn wysokiego urzędnika Komisji Europejskiej, obywatel USA, student i błyskotliwy komentator klasyki greckiej i rzymskiej, musiał zacząć udawać eurofoba z angielskiej prowincji. Aby zrealizować swą ambicję, musiał stać się kimś, kim nie był. Jeszcze jako liberalny i libertyński burmistrz Londynu uważał brexit za kretyński pomysł sekty fanatyków. Ale gdy okazało się, że tylko ta sekta jest w stanie wysadzić z siodła Theresę May, na jego rzecz, uznał, że Downing Street 10 warte jest mszy.
Wsparcie Borisa dla Ukrainy, jeszcze zanim zaczęła się wojna, będzie pozytywem jego premierostwa i może być dobrym przykładem do naśladowania w przyszłości stosunków pomiędzy UE a UK. Mając wizję strategiczną, niezależność w działaniu i niemałe zasoby – szczególnie w dziedzinie bezpieczeństwa – Wielka Brytania może podejmować szybkie decyzje, które zachęcają tak USA, jak i Unię do działania w duchu międzynarodowego ładu i liberalnych wartości. Ale obawiam się, że z każdym rokiem, gdy wzrost gospodarczy Wielkiej Brytanii będzie niższy niż reszty grupy G7, głupota brexitu będzie bardziej widoczna, a hipoteka brexitu – bardziej obciążająca.