Ruszył proces o ochronę dóbr osobistych wytoczony przez Jarosława Kaczyńskiego youtuberowi i dziennikarzowi Janowi Pińskiemu. Chodzi o materiał z 2021 r., w którym Piński twierdził, że Kaczyński miał romans z oficerem WSI Piotrem Polaszczykiem (jak utrzymywał, widział nagie zdjęcie obu mężczyzn w sytuacji intymnej pod prysznicem). Inni dziennikarze sensacji nie podchwycili, ale Pińskiemu udało się sprowokować prezesa PiS i ten sam sprawę nagłośnił, wytaczając proces. Piński i jego prawnicy wnieśli o przesłuchanie świadków na okoliczność orientacji seksualnej Kaczyńskiego – m.in. Lecha Wałęsy (publicznie zapraszał kiedyś na swoje urodziny „Jarosława Kaczyńskiego z mężem”), Roberta Biedronia (twierdzi, że w sprawie żadnej wiedzy nie ma) i Piotra Polaszczyka. Ten ostatni mówił niedawno na łamach „Gazety Wyborczej”: „Nie miałem z nim [Kaczyńskim] kontaktów seksualnych, natomiast jest prawdą, że w zasobach WSI były jego intymne zdjęcia, bo je tam widziałem”. Kaczyński domaga się przeprosin za „nieprawdziwe informacje na temat jego życia prywatnego i spraw osobistych”. Tak więc miał być proces, w którym sąd ustali orientację Jarosława Kaczyńskiego. Ale nie będzie.
Już na pierwszej rozprawie sędzia Karol Smaga oddalił hurtem wnioski dowodowe Pińskiego. Jedynym przesłuchanym ma być Jarosław Kaczyński. Sędzia przychylił się do wniosku pełnomocników powoda, którzy argumentowali: „Pozwany chce tu spektaklu, zbiera na to fundusze w sieci, chce budować swą popularność na krzywdzie naszego klienta”.
Ale z drugiej strony Jarosław Kaczyński jest osobą publiczną, nieformalnie najważniejszym człowiekiem w państwie, więc – jak mówi orzecznictwo strasburskie – powinien mieć „grubszą skórę”.