Poniższy tekst jest odpowiedzią Rafała Kalukina na polemikę Jacka Żakowskiego »
Zacznę od odpowiedzi na „poważne pytania”. Nie tyle czuję się nimi wkurzony, co zdziwiony. Bo z mojego tekstu nie wynika, że Lis w szczególnie brutalny sposób dręczył podwładnych, a już zwłaszcza nie ma tam nic o doprowadzaniu kogokolwiek do ataków paniki. O tym napisał w Wirtualnej Polsce Szymon Jadczak, który pozbierał relacje z okresu już po moim rozejściu się z „Newsweekiem”. „Za moich czasów” aż tak dramatycznie na szczęście nie było. Tak jak napisałem w moim tekście: była to praca ogólnie nieprzyjemna, stresująca i na swój sposób upupiająca. Przede wszystkim z powodu wielkiego ego naczelnego i jego wybujałych ambicji, które przenosił na zespół. Nie widziałem jednak łamania dziennikarskich kręgosłupów, co zresztą zaznaczyłem. Kiedy więc pytasz, dlaczego nie protestowałem, mogę jedynie odpowiedzieć, że nie było ku temu powodów. A czy protestowałbym, gdyby one się pojawiły? Cóż, szczerze wątpię…
Marny z Ciebie psycholog, jeżeli naprawdę oczekujesz od ofiar mobbingu indywidualnych bądź zbiorowych protestów. Czyżbyś nie dostrzegł prawidłowości, które powtarzają się za każdym razem, kiedy zdemaskowany zostaje kolejny mechanizm hierarchicznej przemocy? Bez różnicy, czy będzie to rodzina, seminarium duchowne, szkoła aktorska czy organizacja pozarządowa. A choćby i partia polityczna, która w polskich realiach nierzadko przypomina stado orangutanów. Misyjność dziennikarskiego zawodu nie ma tu nic do rzeczy. Rola ofiary zawsze jest upokarzająca i stygmatyzuje.