Lawina po polsku
Lawina po polsku. Dziś w państwowej telewizji książki to temat tabu
„Za czym kolejka ta stoi?” – pytała w poprzednim ustroju w swojej piosence Krystyna Prońko. Odpowiedź nie była optymistyczna: „Po szarość, po szarość, po szarość. Na co w kolejce tej czekasz? Na starość, na starość, na starość”. Ale oto nadszedł koniec października 2022 r. Polska dawno nie widziała takich kolejek, jak te w Krakowie. Kilometrowe „ogonki” wiły się przed halą Targów Książki, kłębili się chętni na książki, autografy pisarek, rozmowy z autorami. Równolegle, w centrum miasta, trwał międzynarodowy festiwal literacki imienia Josepha Conrada, wielkiego włóczykija polskiego pochodzenia. Wydarzenie, jak co roku, zgromadziło tłumy fanów literatury, którzy przyjechali z różnych zakątków Polski, żeby pobyć z pisarzami i pisarkami, polskimi i zagranicznymi.
W czasach PRL pokazano by te kolejki w telewizji, a ówcześni rządzący sygnalizowaliby, że rozpiera ich duma, bo naród nie tylko odbudowuje kraj, ale i czyta. Dawni towarzysze potrafili w masowym czytelnictwie odnaleźć produkt eksportowy – niech zagranica patrzy, ilu u nas mądrych ludzi. Umieli też uwodzić obywateli, którzy byli nieprzekonani do ich działań. Pokazując migawki z kiermaszu książek, mówili: zobaczcie, przecież dbamy o kulturę. Mało tego, rzeczywiście dbali (czasem aż za bardzo, zwłaszcza na ulicy Mysiej) – walka z analfabetyzmem, niebotyczne, jak na współczesne realia nakłady książek i estyma, jaką cieszyli się literaci. Teraz, jak powiedział Jerzy Hausner na Kongresie Kultury w 2010 r., albo sprzedajesz swoje dzieła, bo jesteś w tym dobra, albo nie i wtedy należy mieć pretensje tylko do siebie. Wolny rynek dotyczy również prozy niegatunkowej i poezji, sorry, taki mamy klimat.
Dziś w państwowej telewizji książki to temat tabu. Nie ma o nich mowy, niektórzy nawet uważają, że „promowanie czytelnictwa” to klasowy wymysł.