Za miesiąc zgromadzimy się przy stołach, obdarujemy prezentami, będziemy podawać, polewać, prawić dusery. Na stół wjedzie karp i nóżki w galarecie, a tradycyjny wachlarz – szynkę, baleron, polędwicę – ubarwi oszałamiające garni. Rodziny zasiądą przy stołach, by jeść do syta. Wegetarianie i weganie będą tolerowani pod warunkiem, że nie zaczną mięsożernych nawracać. W przemiłej, świątecznej atmosferze nikt nie zechce słuchać o tym, że zanim ciała karpi przykryła galareta, ryby umierały w męczarniach. Świnie, nim wjechały na stół jako danie pieszczotliwie zwane „nóżkami”, zaliczyły życie z piekła rodem zakończone okropną śmiercią. Te inteligentne istoty przeczuwały, czemu ludzie w fartuchach powiesili je za nogi. Szynka, polędwica, baleron są przyprawione ich strachem. Wcinamy to, aż uszy nam się trzęsą – trzęsą, jak nóżki w galarecie.
Organizacje broniące praw zwierząt robią, co mogą, żeby uwrażliwić nas na cierpienie braci mniejszych. W mediach społecznościowych pokazują zdjęcia maluchów w nadziei, że młode istoty zmiękczą ludzkie serca. Cielątko, prosię, jagniątko, przecież one nawet stoją przy żłóbku i z Marią, Józefem oraz trzema królami cieszą się z narodzin Jezusa. Wzruszają te ufne mordki, aż daje się pod postem „lajka”. Ale jeść mięsa się nie przestaje.
Zdjęć z rzeźni aktywiści broniący praw zwierząt nie pokazują, bo to się nie klika. Człowiek jest przedziwną istotą – zabije i obedrze ze skóry, czy raczej pozwoli to zrobić pracownikowi rzeźni. Ale patrzeć na to? Tego już za wiele! Jeszcze by od tego stracił apetyt.
Mało kto chce wiedzieć, jaka jest historia schabowego. A przemysł zbudowany na zabijaniu zwierząt dwoi się i troi, żeby mięso na talerzu nie kojarzyło się ze zwierzęciem, któremu człowiek podrzyna gardło czy wsadza elektrody do pyska i odbytu.