A jednak! Po upokarzającym, nagłym odwołaniu Jacka Kurskiego ze stanowiska prezesa TVP w mediach naprędce zorganizowano wirtualną giełdę pracy dla ekscentrycznego szefa propagandy PiS. Niektórzy wróżyli mu posadę szefa kampanii wyborczej, inni widzieli go nawet w rządzie.
W końcu stanęło na tym, że „pewnie coś tam dostanie”, bo oligarchiczna władza nigdy nie może tak całkiem zostawić swojego człowieka na lodzie (a nuż zabierze zabawki i pójdzie do piaskownicy wroga!). Znawcy mówili, że może pracować na zapleczu, w back office propagandy i kampanii wyborczej. A tu proszę! Cały kraj zelektryzowała wiadomość, że Jacek Kurski otrzymał fantastyczną, a jednocześnie całkowicie wykluczającą go z polityki synekurę w Banku Światowym. Najwidoczniej Jarosław Kaczyński sprawę Kurskiego spuścił na Adama Glapińskiego, a ten poklepał po ramieniu młodszego kolegę i powiedział „poczytaj sobie coś tam o bankowości, teraz będziesz bankowcem; bo angielski trochę znasz, prawda?”.
Zdolny i chętny kandydat
Nie wiem, czy dokładnie tak to wyglądało, ale musiało jakoś podobnie. Nie ma bowiem żadnych wątpliwości co do tego, że Jacek Kurski nie jest specjalistą od bankowości, międzynarodowych przepływów finansowych, rynku walut, koordynacji polityk monetarnych banków centralnych, a zwłaszcza międzynarodowej pomocy finansowej dla rządów. Za to na pewno szybko się tego wszystkiego nauczy, bo przecież jest zdolny i chętny. Zwłaszcza że za tę naukę pobierać będzie około miliona złotych rocznie netto.