Kraj

Żyjemy w świecie rozpadu. Ostatni wywiad z Janem Nowickim

Jan Nowicki w 2015 r. w swoim domu w Krzewencie. Jan Nowicki w 2015 r. w swoim domu w Krzewencie. Mikołaj Kuras / Agencja Wyborcza.pl
Aktor zmarł w Krzewencie niedaleko rodzinnej miejscowości Kowal. Do drogi przygotowywał się już od jakiegoś czasu, o czym opowiedział w wywiadzie, którego udzielił Juliuszowi Ćwieluchowi. Cała rozmowa w najbliższym numerze „Polityki” i we wtorek 13 grudnia na Polityka.pl.

Zmarł nagle. Ale na własnych zasadach – w domu, a nie w szpitalu. Śmierć w szpitalu napawała go przerażeniem, o czym mówił w naszej rozmowie. Jak się okazało, ostatnim wywiadzie w swoim życiu. Rozmawialiśmy 22 listopada. Prawie dwie godziny drogi z Warszawy do rodzinnej wsi Kowal. I tyle samo czasu na rozmowę. Po dwóch godzinach rozmowy był już zmęczony. A przecież po południu czekał go jeszcze mecz Polska – Meksyk na mistrzostwach w Katarze. Po piłkarsku wyrwałem jeszcze 15 minut doliczonego czasu do rozmowy od jego anioła stróża, żony Anny. Wracając, słuchałem meczu w radio i zastanawiałem się, co dla pana Jana było ważniejsze – rozmowa do „Polityki” czy mecz. Stawiałem na mecz.

Ale byłem w błędzie. Jeszcze wczoraj puścił SMS, czy wybrane zostały zdjęcia i czy rozmowa na pewno pójdzie w świątecznym numerze. Wcześniej żartował, że jak coś, to można przytrzymać na Zaduszki, bo sporo mówił o przemijaniu. Aktorem był do ostatniego aktu. W życiu i na scenie wcielał się w mocne postaci. W czasie ostatniej rozmowy również wysoko trzymał gardę. Wysoko też mierzył, bo w samego Boga i jego milczenie.

Tylko w jednym się pomylił:

Jan Nowicki: – Pan się spóźnił.

Juliusz Ćwieluch: – Owszem. O 10 minut.
Pan się spóźnił co najmniej o 50 lat. Gdyby mnie pan spotkał 50 lat temu, to mnie by się gęba nie zamykała. I miałbym strasznie dużo do powiedzenia. A teraz żyję w jakimś kokonie. Otaczam się milczeniem, które ma prawo przerwać tylko moja żona Anna. Mój ostatni sens. Czas, w który wchodzę, składa się głównie z milczenia.

Bóg też milczy.
Pan myśli, że ja tego milczenia nie słyszę? Przecież żyjemy w świecie rozpadu. Absolutnie porażającym. Mnie tak strasznie dotyka ten czas. Tak bardzo mnie to wszystko boli, bo jeszcze dodatkowo wracają wspomnienia. Przecież ja się urodziłem w czasie wojny. I teraz na koniec też wojna. Budzę się i pierwsze, co robię, to pytam Anię o wiadomości z frontu. Jak stary generał. Trzymają się – a to dobrze. Lecą na nich rakiety – niedobrze. Ale w gruncie rzeczy cała ta sprawa to nieporozumienie. Przecież to wszystko powinno być prostsze. Rodzimy się, żyjemy, umieramy. Nie musimy sobie podrzynać gardeł.

Jednak się nie spóźniłem.

Cała rozmowa w najbliższym numerze „Polityki” i we wtorek 13 grudnia na Polityka.pl.

Juliusz Ćwieluch

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną