Wprawdzie PiS stracił pod koniec listopada samorządową władzę nad Śląskiem, ale zachował ją w wielkich państwowych firmach. A że wdzięczność partii Jarosława Kaczyńskiego nie zna granic i kordonów kompetencji, to wiceprezesem Jastrzębskiej Spółki Węglowej ustanowiono – bez żadnych trybów konkursowych – Wojciecha Kałużę.
Wojciech Kałuża. To mu się należy!
Tak, tak – to ten sam Kałuża, do niedawna wicemarszałek województwa, który cztery lata temu podał prawym, sprawiedliwym i uczciwym aż do bólu śląski region na tacy (w koalicji PiS plus Kałuża). W JSW prawnik i politolog z wykształcenia będzie wiceprezesem ds. rozwoju. Związkowcy z Sierpnia ′80, a są w spółce mocną firmą, prognozują jego najbliższą pensję na 60–80 tys. zł, i tak będzie co miesiąc. Plus stosowne premie, plus nagrody z zysku i plus inne plusy. Bo w węglowych spółkach ciągle obowiązuje znany cymes: „Ty mnie nie pytaj, ile zarabiam, tylko co z tej posady mam”.
A zysk w roku rzucenia Kałuży na węgiel będzie w historii JSW niebywały, szacowany gdzieś na 10 mld zł. I żeby było jasne – w działalności spółki, która poprzednie lata kończyła miliardowymi stratami, nie zdarzył się żaden cud, to wszystko dzięki tegorocznym cenom węgla koksowego i samego koksu. I tym samym za jeden miesiąc pan Wojciech, który po zmianie władzy w sejmiku śląskim zadeklarował, że zapisze się do PiS, będzie zarabiał prawie tyle co wicemarszałek w pół roku.