Kraj

Wojna pozycyjna

Trudno nie dostrzec pewnej analogii między tym, jak polska polityka wyglądała w kończącym się roku, a sytuacją, jaka ukształtowała się na froncie wschodnim po odbiciu przez Ukraińców Chersonia. Opozycja mozolnie spychała bowiem obóz rządzący do defensywy, ale ten, choć coraz bardziej skłócony wewnętrznie, wciąż trzymał się na progu 30 proc., z nielicznymi wyjątkami utrzymując pozycję sondażowego lidera. Wielu przeciwników PiS nie potrafi zrozumieć, dlaczego mimo wysokiej inflacji, braku pieniędzy z KPO czy też takich ewidentnych wpadek, jak ta z węglem, poparcie dla partii rządzącej wciąż utrzymuje się na tak wysokim poziomie. W tej sprawie nie ma oczywiście jednego, niebudzącego wątpliwości wyjaśnienia, ale z pewnością warto wziąć tu pod uwagę wybuch wojny na wschodzie jako istotny czynnik mrożący ewolucję nastrojów, a zatem pomagający PiS w utrzymaniu poparcia.

Gdybym miał wskazać na jeden z dwóch najważniejszych czynników, które mogą PiS zapewnić w przyszłorocznych wyborach ponad 30-proc. poparcie, to będzie nim właśnie hipotetyczna eskalacja konfliktu na wschodzie. Niezależnie od tego, czy byłoby nim wejście Białorusi do wojny, czy też nowa wielka rosyjska ofensywa, to ponowne zagrożenie Kijowa zostanie przez prezesa Kaczyńskiego wykorzystane dla konsolidacji poparcia, zgodnie ze znanym tzw. efektem flagi. Drugi czynnik również leży poza granicami Polski i dotyczy środków z KPO. Jeśli bowiem rządowi PiS uda się te pieniądze zdobyć, to bez względu na to, jak daleko wycofa się ostatecznie w tym celu ze zmian, jakich dokonał w wymiarze sprawiedliwości, zyska na tym więcej głosów, niż straci. Powód jest prosty: Polaków skłonnych uznać to za sukces jest więcej niż tych, którzy będą – jak Zbigniew Ziobro i jego kanapowa partia – oburzać się na „kapitulację” wobec żądań Brukseli.

Polityka 1/2.2023 (3396) z dnia 27.12.2022; Komentarze; s. 11
Reklama