Na jednej z orlenowskich stacji w Koszalinie doszło do cudownej przemiany paliwa w wodę. Niestety, cud powiódł się tylko częściowo, bo po zatankowaniu auta były w stanie pokonać zaledwie kilkaset metrów, a następnie stawały, odmawiając dalszej współpracy. Pojawiły się podejrzenia, że za cudem może stać prezes „wszystko mogę” Obajtek, zwany przez Jarosława Kaczyńskiego nadzieją Polski, który – jak wiadomo – nie ustaje w działaniach zmierzających do tego, żeby paliwa było na rynku coraz więcej, a dochody jego i Orlenu były coraz wyższe.
Moim zdaniem to, że autom po zatankowaniu na stacji w Koszalinie udało się ruszyć, potwierdza, że menedżerskie pomysły Obajtka idą we właściwym kierunku. Chociaż z faktu, że po kilkuset metrach stawały, wnioskuję, że trzeba je jeszcze trochę dopracować. Oczywiście nie twierdzę, że wina za to musi leżeć po stronie Orlenu i jej prezesa; nie jestem mechanikiem, ale uważam, że samochody te mogły stawać, bo po prostu były stare i niesprawne, albo dlatego, że dolana do paliwa woda była złej jakości.
Orlen wyjaśnia, że woda pojawiła się w paliwie przypadkowo w wyniku awarii polegającej na rozszczelnieniu się zbiornika, ale trudno to tłumaczenie traktować poważnie. Kto uwierzy, że w firmie kierowanej przez kogoś takiego jak Obajtek coś mogło się przypadkowo rozszczelnić? Prezes Obajtek od lat pokazuje, że w swojej karierze nie zdaje się na przypadki; wszystko robi z premedytacją, na bezczelnego i dlatego ma takie wyniki, jakie ma.
W eksperymentowaniu z wodą nie jest oczywiście pionierem; cuda z zamianą wody w coś innego już się w przeszłości zdarzały. Chrystusowi się udało, nie ma powodu, żeby nie udało się Obajtkowi, który jest bardziej zawzięty i ambitny. Cuda wyprawiał już jako wójt Pcimia, miał nawet zarzuty prokuratorskie z tego powodu.