Kraj

Polskie MiG-i polecą na Ukrainę. Decyzja na wagę złota

Polskie MiGi polecą na Ukrainę. Polskie MiGi polecą na Ukrainę. Dominik Gajda / Agencja Wyborcza.pl
Prezydent Andrzej Duda zapowiedział, że w pierwszej partii wysłane będą cztery myśliwce. Ukraina może otrzymać nawet eskadrę tych maszyn i co niezwykle istotne, od razu zacząć jej używać. Lotnicza koalicja może być szersza, ale przeżywa wewnętrzne problemy polityczne.

MiG-i dla Ukrainy wykonały w ciągu ostatniego roku figurę pilotażu zwaną pętlą. To pomysł ich wysłania napadniętemu przez Rosję krajowi wywołał pierwszy tak publiczny i tak głośny spór o granice wsparcia wojskowego z Zachodu – na przełomie marca i kwietnia 2022 r. Trwała wówczas dyskusja o broni ofensywnej i defensywnej, a samoloty bojowe – nawet te niezbyt nowoczesne – zostały zakwalifikowane jako uzbrojenie służące do ataku, a nie obrony, i przez to zakazane.

W pamięć zapadły być może wypowiedzi polityków. Od unijnego „komisarza” do spraw zagranicznych Josepa Borrella, przez polskich polityków, po wojskowych i dyplomatów w Waszyngtonie. Z tamtej perspektywy wydawało się, że Borrell pomysł cichego przekazania samolotów „spalił”, ale widać było, że politycy decydujący o skali i rodzaju wsparcia zbrojnego nie byli na myśliwce gotowi. Od tego czasu wiele się zmieniło. Ukraina otrzymała nowoczesne systemy obrony powietrznej, setki sztuk artylerii, śmigłowce czy bezzałogowce, ale także broń z natury ofensywną, jak wyrzutnie rakietowe HIMARS i MLRS.

Stanowisko Waszyngtonu w kwestii przekazania samolotów też się zmieniało. Jeszcze kilka miesięcy temu snuto rozmaite scenariusze dotyczące F-16 i innych zachodnich myśliwców wielozadaniowych, w których wyobraźnia optymistów kazała widzieć ukraińskich pilotów w ciągu tygodni, nawet nie miesięcy. Ale za każdym razem, gdy padały o to pytania do przedstawicieli rządów, wskazywano, że F-16 i inne myśliwce to być może kwestia odległej przyszłości, a samoloty, które Ukraińcy znają i są w stanie użyć natychmiast, mogą być kwestią bliskiej przyszłości. Wygląda na to, że ta przyszłość to, przynajmniej w odniesieniu do samolotów z Polski, kwestia „czterech–sześciu tygodni” – jak przedwczoraj opisywał ją premier Mateusz Morawiecki.

Cztery MiG-i ze szczególną historią

Cztery maszyny, jakie Polska zaoferuje w pierwszej transzy, to MiG-i ze szczególną historią. Pochodzić będą z puli 22 sztuk odkupionych w 2002 r. od Niemiec za symboliczne euro. Oryginalnie należały do lotnictwa Narodowej Armii Ludowej Niemieckiej Republiki Demokratycznej. 24 takie myśliwce zaczęły wchodzić do służby od 1988 r., a więc nieco wcześniej niż w Polsce, która wówczas nie była krajem frontowym. Luftwaffe zjednoczonych Niemiec nie miała jednak na nie pomysłu, a Polska szukała wtedy samolotów nowszych niż liczne MiG-21, dlatego niemal wszystkie zostały przekazane wschodniemu sąsiadowi. Poznać je można po czterocyfrowych numerach zaczynających się na 41, jako że trafiły do 41. bazy lotniczej w Malborku. Z dwóch pozostałych w Niemczech jeden się rozbił, a drugi stoi dziś w muzeum. Zresztą na wystawy trafiło kilka „enerdowskich” MiG-ów również w Polsce, bo tylko połowa weszła do służby.

Niestety były również wypadki. Jeden samolot spłonął, drugi rozbił się pod Pasłękiem w 2018 r., a po tej katastrofie MON przyspieszył zamówienie samolotów nowej generacji, dzięki czemu w 2020 r. podpisana została umowa na 32 myśliwce F-35. Nie jest dziś jasne, czy wszystkie maszyny z byłej NRD trafią na Ukrainę, ale jest raczej pewne, że Polska nie pozbędzie się wszystkich MiG-ów, których posiada teoretycznie 28 i które nadal stanowią istotną część potencjału Sił Powietrznych. W każdym razie nieuchronnie następuje moment pożegnania z tymi samolotami, które i tak miały kończyć służbę z przyczyn technicznych w latach 2025–26. Do tego czasu Polska powinna posiadać już 12 nowych maszyn FA-50 z Korei Południowej wraz z zapleczem niezbędnym do ich eksploatacji oraz szkolić w USA pierwszych pilotów na F-35.

Inne stolice na temat myśliwców milczą

Cztery MiG-i to więcej niż nic, ale taka liczba nie zmieni zasadniczo sytuacji ukraińskiego lotnictwa. Dlatego ważne jest to, ile samolotów dołożą inni członkowie „lotniczej koalicji”. Tu niestety trzeba czekać na komunikaty z potencjalnie zaangażowanych stolic, które na razie milczą.

Rok temu, kiedy sprawa MiG-ów wyszła po raz pierwszy na światło dzienne, jednym z krajów deklarujących gotowość ich wysłania była Słowacja, użytkująca 12 MiG-ów-29 (zdatnych do lotu było mniej). Bratysława powtarzała wiele razy później, że wspomoże Ukrainę samolotami. Dziś jest jednak w trudnej sytuacji politycznej. Rząd przegrał w grudniu głosowanie wotum nieufności, a konstytucja zabrania podejmowania w takiej sytuacji poważnych decyzji w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa. Wyjściem mogłoby być specjalne głosowanie na wniosek rządu w parlamencie, ale tu na przeszkodzie stoją obawy, że z powodów politycznych rząd może nie uzyskać większości.

Premier Eduard Heger rozstał się bowiem ze swoją partią, założył nową i mimo że nie stracił stanowiska szefa rządu, na pewno stracił sympatię swoich byłych towarzyszy. Przy niekorzystnym obrocie spraw słowacka komplikacja może potrwać dłużej, bo nowe wybory mają się odbyć we wrześniu, a wygrać może partia o dość prorosyjskim podejściu. Żeby było jeszcze gorzej, większość Słowaków jest przeciwna przekazaniu samolotów Ukrainie. I nie zmienia tego fakt, że słowackie MiG-i są uziemione od września 2022 r. po części z przyczyn technicznych, a niebo nad Słowacją jest chronione przez samoloty polskie i czeskie oraz niemiecko-holenderski kontyngent przeciwlotniczy z wyrzutniami Patriot. W przyszłym roku Słowacja ma odebrać pierwsze amerykańskie F-16.

Trzecim krajem, o którym była mowa w kontekście MiG-ów dla Ukrainy, była Bułgaria. Kraj ten również ma 12 maszyn i tak jak na Słowacji są one w kiepskim stanie technicznym (tak samo też zastąpić je mają F-16). Bułgaria dysponuje też samolotami wsparcia pola walki Su-25, których Ukraińcy z powodzeniem używają. Z Sofii oficjalnie wiadomo jednak o wiele mniej niż z Warszawy czy Bratysławy, a pech chce, że Bułgaria od dwóch lat pogrążona jest w politycznym chaosie. W czerwcu ubiegłego roku prozachodni gabinet Kiryła Petkova przegrał wotum zaufania i w sierpniu został zastąpiony przez tymczasowy rząd Galaba Doneva. Po październikowych wyborach parlament nie zdołał wyłonić stabilnego rządu i w efekcie kolejne wybory mają się odbyć 2 kwietnia.

W Bułgarii nie brakuje przy tym polityków i partii o wyraźnie prorosyjskim nastawieniu, nawet jeśli w nazwach i na sztandarach mają liberalizm, wolność czy demokrację. Nie ma więc pewności, czy i kiedy opcja bułgarska się zmaterializuje. Ukraina miała początkowo nadzieję na aż 70 samolotów z Polski, Słowacji i Bułgarii, ale ta liczba wydaje dziś się nierealna. Kłopot jest też taki, że poradzieckie samoloty niemal zniknęły już z Europy, wycofywane z powodu wymiany na zachodnie lub z oszczędności. Dziś największym w NATO użytkownikiem MiG-ów jest Polska, a największym poza Rosją i Ukrainą są Indie, które niestety trudno podejrzewać o zmianę niechęci do pomocy zbrojnej. MiG-29 był popularną na świecie maszyną i u byłych satelitów ZSRR można wciąż znaleźć dziesiątki zdatnych do działania maszyn, ale są to w większości kraje tzw. Globalnego Południa, niewidzące interesu we wspieraniu Ukrainy ani w dołączaniu do zachodniej koalicji. O ile więc Słowacja i Bułgaria nie przełamią politycznego kryzysu u siebie, Ukraina może w kwestii MiG-ów liczyć głównie na Polskę, czyli maksimum kilkanaście maszyn.

Każdy samolot na wagę złota

Ale każdą liczbę samolotów zdolnych do akcji na już Ukraina przyjmie z wdzięcznością. Z przyczyn bezpieczeństwa operacyjnego Kijów nie podaje, ile samolotów jakich typów utracił w czasie działań wojennych. Ale od czasu do czasu publikuje wspomnienia o pilotach, którzy stracili życie w strąconych maszynach. Takich wspomnień było już kilkanaście. Amerykański dowódca sił powietrznych w Europie oceniał w marcu, że Ukraina straciła w walce 60 samolotów, ale nie podał, ile z nich to myśliwce MiG-29. Po roku wojny straty muszą być znaczne. Każdy samolot, para, klucz czy eskadra są na wagę złota, choć oczywiście nie zmienią losów wojny, a jedynie pozwolą Ukraińcom lepiej się bronić, być może nawet wesprzeć z powietrza działania ofensywne. A to już bardzo dużo.

Mimo że MiG-29 to konstrukcja z pierwszej połowy lat 80. w Ukrainie sprawdza się zaskakująco dobrze, głównie dzięki wypracowanej przez obrońców taktyce działania. Lata się nisko i szybko, kryjąc przed radarami, a na większą wysokość wchodzi przed samym wykonaniem zadania. MiG-i to myśliwce zaprojektowane do zwalczania innych samolotów, zwinne i szybkie, bardzo dynamiczne, idealne do walk manewrowych. W chwili wejścia do służby przewyższały osiągami samoloty zachodnie, miały też kilka nowinek technicznych, jak choćby pasywny czujnik podczerwieni, nahełmowy wskaźnik celu i świetne pociski rakietowe. Ale mają też wady: dymiące silniki, mały zasięg i kiepski radar. W roli taktycznych bombowców sprawdzają się nie najlepiej, bo mają relatywnie niewielki udźwig uzbrojenia. W walce z nowoczesnymi maszynami czwartej i piątej generacji są praktycznie bez szans, ale wojna powietrzna nad Ukrainą to nie jest walka z lotnictwem nowoczesnym, a rosyjskim. Do niej są wystarczająco dobre.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną