Dlaczego afery nie działają
Dlaczego afery, skandale i przekręty nie szkodzą PiS. Jest kilka hipotez w tej sprawie
Wielokrotnie ogłaszano „koniec PiS”: że teraz to już na pewno, że tak poważna sprawa nie może partii Kaczyńskiego ujść na sucho, że to już za grubo i zbyt bezczelnie. Po czym nie tylko nic się nie działo w sondażach, ale często rządzącemu obozowi notowania rosły, jak ostatnio po „willi plus” i aferze białostockiego NCBiR, gdzie w grę wchodziły dziesiątki i setki milionów złotych. Do klasyki przeszło sformułowanie: „gdyby to się wydarzyło w normalnym kraju, to śladu po nich by nie było”. Ale nie dzieje się właściwie nic. Skąd się bierze ta teflonowość władzy, niewrażliwość na potężne nawet wstrząsy? Jest kilka hipotez.
Bo afer jest za dużo. Coś, co może wydawać się żartem, jest bardzo prawdopodobnym powodem społecznego znieczulenia. Wielość nakładających się na siebie afer ma ten skutek, że znika ich gradacja, nachodzą na siebie i nawzajem się wykasowują, wszystkie stają się tak samo ważne i nieważne. Powstaje specyficzny aferalny szum, podnosi się „próg bólu”. Coraz większe afery mają coraz mniejsze znaczenie. Te, które kiedyś okazywały się pogromem najpierw dla SLD (afera Rywina) czy PO (nagrania z restauracji), dzisiaj nie zrobiłyby takiego wrażenia, bo publiczność się zahartowała i oczekuje czegoś specjalnego. PiS wprowadził nowe normy i w ich ramach jest prawie normalny.
Bo ludzie o nich nie słyszeli. Z wielu badań wynika, że co najmniej kilkanaście procent Polaków czerpie informacje wyłącznie z rządowej TVP. Przy obecnej politycznej polaryzacji do dużych grup w ogóle nie trafiają wiadomości o aferach albo są odrzucane jako propaganda przeciwników PiS. Nie ma jednej sfery informacyjnej, także moralnej. Jeśli pojawia się „gigantyczna afera, która zmieni wszystko”, od razu powstaje pytanie o jej zasięg.