Bitwa na mity
Trwa wyborcza bitwa na partyjne mity. Nie muszą być prawdziwe. Na razie jest remis
Gdy włączy się telewizję, zajrzy do gazet czy internetu, można odnieść wrażenie, że jesteśmy w środku kampanii parlamentarnej. Politycy podróżują po kraju i spotykają się ze zwolennikami, przedstawiają pomysły, dyskutują o sojuszach wyborczych lub wręcz je ogłaszają. To wrażenie jest jednak mylne. Prawdziwa kampania – nie mylić z formalną, której start w wakacje ogłosi prezydent – na całego zacznie się pewnie w czerwcu. Na razie oglądamy rozgrzewkę – z braku lepszego określenia – zwaną prekampanią. To czas na próby zabetonowania własnych elektoratów, testowanie strategii, badanie siły i słabości przeciwników, sprawdzanie, co może zanęcić, a co zniechęcić suwerena.
To rozgraniczenie między prekampanią a kampanią jest istotne. Na razie żadne ugrupowanie nie przedstawiło programu wyborczego (cięgi za to zbiera jedynie Platforma), na to przyjdzie jeszcze czas. Pierwsza konwencja programowa PiS odbędzie się 13–14 maja w Warszawie, gdzie ma być przedstawiona część propozycji obozu władzy. Na razie między partiami trwa, zresztą już od dłuższego czasu, pojedynek na mity.
Czym jest mit w polityce? Na potrzeby tego tekstu przyjmijmy (umiarkowanie naukowo), że mit to opowieść serwowana przez polityków i schowanych za nimi strategów czy piarowców, niepisane wprowadzenie do programu wyborczego. Mit ma wyjaśnić konstrukcję rzeczywistości, dać proste odpowiedzi na trudne pytania, nadać sens istnieniu partii i związać z nią emocjonalnie wyborców. Bo mity odwołują się raczej do emocji niż rozumu.
Mity nie są wieczne, zużywają się, mają różną siłę oddziaływania, ale bez nich ciężko o jakikolwiek znaczący sukces wyborczy. Gdy zabraknie żywotnego mitu, nie pomogą ani sprawne struktury, ani pieniądze z subwencji, ani nawet ciekawe postulaty.