Jak podzielić, żeby połączyć
Każdy już czuje, że grzęźniemy. Jak zmienić ustrój, żeby zakończyć wojnę polsko-polską
JACEK ŻAKOWSKI: – Rewolucja?
MACIEJ KISILOWSKI: – Tak. Rewolucja w myśleniu o sposobie sprawowania władzy w Polsce.
Po co?
Żeby wygasić wojnę polsko-polską. Bo nasz problem to źle zaprojektowany ustrój polityczny. Różni nas zbyt wiele, żeby jedna polityka mogła być akceptowalna dla wszystkich.
W wielu państwach tak jest.
Z dużych państw demokratycznych tylko we Francji. A i tam efekt nie napawa optymizmem. U nas to zdecydowanie nie działa. Konstytucja obowiązuje zaledwie ćwierć wieku, z czego od 10 lat jest metodycznie rozmontowywana. Jeżeli chcemy skończyć wojnę polsko-polską, ustrój musi być akceptowany przez dwa główne obozy polityczne – dominujący na północnym zachodzie Polski i w największych miastach obóz progresywny, czyli liberalno-lewicowy, oraz dominujący na południowym wschodzie obóz konserwatywny, czyli chadecko-narodowy. Można się spierać o to, w jaką stronę ma pójść ta czy inna polityka publiczna, ale nie można się nieustannie kłócić o reguły gry. A strona konserwatywna od początku kwestionuje reguły, bo nie było jej w Sejmie, gdy konstytucja była uchwalana. Sejm uchwalił ją absolutnie legalnie, ale posłowie głosujący „za” reprezentowali tylko 52 proc. wyborców. I w referendum też poparło ją tylko 52 proc.
Czyli dla 48 proc. to od początku nie była ich konstytucja. Ale to jest raczej pretekst niż przyczyna. Kluczowy jest nawyk uznawania tylko takich reguł, które komuś w jakimś momencie pasują. W tischnerowskim żarcie baca pyta gaździnę „myjemy dzieci czy robimy nowe”. Dla polskich polityków codzienne mycie dzieci według konstytucyjnych zasad nie jest wystarczająco wzniosłe.
Jedna ze stron uważa, że to nie są jej dzieci.