Jak świat światem kobiety rodzą, ale gdy w XXI w. którejś odejdą wody, partner blednie, przyszła matka chwyta naszykowaną torbę-niezbędnik i gnają w panice do szpitala. Przyjście na świat dziecka odbywa się na sali operacyjnej lub w prywatnej klinice w błysku fleszy. Bywa jednak, że i w domu, w łóżku czy na podłodze. W bólach, ekstazie, płaczu i krzyku. Każda z matek ma inną opowieść.
Po przeczytaniu „Akuszerek” Sabiny Jakubowskiej chce się rodzić (nie, nie jest to felieton sponsorowany przez rządzącą partię). A te kobiety, które już rodziły, wracają do wspomnień sprzed lat i zastanawiają się: czemu nie potrafię o tym mówić tak, jak bohaterki książki, prosto, zwyczajnie, pięknie? Dlaczego nie rozmawiamy o tym prawie wcale albo podchodzimy do tego z ironicznym dystansem, jakbyśmy się bały tematu?
„Odebranie porodu” – te słowa można rozumieć dwojako. Jako pomoc położnej czy douli podczas rodzenia. Albo jako akt zawłaszczenia przeżycia, które dla wielu kobiet jest najważniejszym, formującym doświadczeniem. Sabina Jakubowska na spotkaniu autorskim wyjaśniała, że po wojnie zabrano rodzącym podmiotowość. Szpitale stały się taśmami do produkowania dzieci. Z rodzącymi się nie patyczkowano, przez co wspomnienia jednej z najwspanialszych chwil w życiu przypominają koszmar. Gwarancję bezpieczeństwa przyszło okupić utratą celebrowania przejścia z jednego świata do drugiego, banalizacją tego, co dawniej było mistyką. Systemowym okrucieństwem, które często kobiety fundowały kobietom.
Po spotkaniu autorskim prowadzonym przez Elżbietę Cherezińską, autorkę wielu książek o niezwykłych kobietach, uczestniczki rozmawiały o swoich porodach i o tym, dlaczego tak mało o nich mówią, wypierając z pamięci tamte chwile. Co poszło nie tak? A przecież dzieci się urodziły, ból przeminął.