Zacięło się
Kampania PiS w ruinie. Dziwna seria porażek, obietnice nie działają. Co się stało, że się zacięło?
Wygląda to trochę tak, jakby PiS uznał, że opozycja jest słabiutka, że nie ma z kim przegrać, że wystarczy rutynowo postraszyć Donaldem Tuskiem i równie rutynowo dosypać wyborcom trochę pieniędzy – i jakoś to będzie, reelekcja przyjdzie sama.
Ul, lex Tusk...
Przykłady błędów można mnożyć, od strategicznych po komunikacyjne. W połowie maja PiS zorganizował w Warszawie wielką konwencję, którą z dumą nazwał ulem programowym. Przez dwa dni rządzący opowiadali jednak nie o przyszłości i programie, lecz o tym, jak wspaniale spisywali się przez ostatnie lata i w jak fatalnym stanie byłaby Polska, gdyby premierem był Tusk. To była konwencja – jak mawia Jarosław Kaczyński – tłustych kotów. Nikt już by o tym wydarzeniu nie pamiętał, gdyby prezes w przemowie zamykającej ul nie obiecał waloryzacji dodatku 500 plus, który od stycznia ma wzrosnąć do 800 zł.
W części opozycyjnego internetu na moment powiało grozą: „gamechanger”, „pozamiatane”, „PiS już wygrał”, ale panika trwała krótko. Tusk następnego dnia zręcznie odbił piłkę, proponując, żeby świadczenie podnieść już od połowy roku. Część liberalnych wyborców miała mu to nawet za złe, ale istotniejsze w tej potyczce było coś innego – PiS przegrał ją na poziomie komunikacyjnym, nie pociągnął tematu, który miał go nieść przez kilka tygodni, być może nawet do początku wakacji. 800 plus jako motyw kampanii zgasło po kilkudziesięciu godzinach.
W obozie władzy pojawiają się wątpliwości, czy to był dobry czas na tę deklarację, a nawet czy była w ogóle sensowna. Sondaże również nie pokazały zwyżki.
– To nasza najkosztowniejsza obietnica wyborcza, na drugi tak duży program nie mamy już pieniędzy. Wcześniej słyszałem, że mieliśmy z tym wyjść na konwencji w czerwcu, żeby się o tym mówiło przez całe wakacje – mówi polityk z koalicji rządzącej.