Kraj

Żyć gdzie indziej, być kimś innym

Z zasady nie gram w gry, w które nie można wygrać.

Pani gra? – zapytałem sąsiadkę, która skreślała numery przed kioskiem. – Znowu zaczęłam – odparła, nie podnosząc głowy znad kuponu. – Grałam za komuny, potem przestałam. – Wygrała pani kiedyś? – Nigdy. Ale przestałam, kiedy pieniądze zrobiły się prawdziwe. No i nie chciałam już być kimś innym niż Polką. – No a teraz, na co pani tyle pieniędzy? – Zawsze na to samo. Żeby w razie czego uciec od wojny lub złej polityki. Z plusem mi pani da – zwróciła się do kioskarki, podając kartonik.

Chciałem też poprosić, ale było mi trochę wstyd, więc życząc szczęśliwego trafienia, poszedłem do piekarni.

Z zasady nie gram w gry, w które nie można wygrać. Kiedy prawidłowością jest chybienie, a nie trafienie, wówczas nie ma mowy o grze, a jedynie o nadziei bez optymizmu. Mój umysł tkwił w takim stanie znaczną część lat 80. Byliśmy bezperspektywiczni, co oznaczało, że nie widzieliśmy dla siebie przyszłości innej niż powtarzająca się teraźniejszość, ponieważ TU nigdy nic się nie zmieni. Jak wiadomo, gleba jałowa dla ludzkiego życia jest wspaniałym nawozem dla fantazjowania. Takoż i my snuliśmy w letnie wieczory rozważania o tym, co byśmy sobie kupili za wygraną, pocieszając się zawczasu, że i tak lepiej nie wygrać, bo nieszczęśnicy, którzy trafili, musieli opuścić rodzinne strony, nie mogąc znieść zazdrości sąsiadów, chciwości rodziny i własnego lęku przed napadem i morderstwem.

Grali wtedy prawie wszyscy, ale nikt, kogo znaliśmy, nie wygrywał. Za to niemal każdy mówił i myślał o emigracji. Kryło się za tym nie tylko pragnienie lepszego życia materialnego, ale też rozpaczliwa chęć wyrwania się przeznaczeniu, które zdawało się od wieków ciążyć nad naszą krainą. Jakby to inne narody miały historię, a Polacy tylko los.

Polityka 28.2023 (3421) z dnia 04.07.2023; Felietony; s. 87
Reklama