Będę musiał wezwać policję, oświadczył spokojnym głosem Donald Tusk pod budynkiem TVP w Warszawie. Ale sytuacja, w jakiej padły te słowa, budzi głęboki niepokój. Rankiem 19 września Tusk w otoczeniu działaczy Koalicji Obywatelskiej składał oświadczenie o zawieszeniu bojkotu telewizji rządowej przez polityków KO. W trakcie wystąpienia szefa KO z budynku Telewizyjnej Agencji Informacyjnej wyszedł Michał Rachoń, prezenter TVP. Mimo próśb, aby poczekał, aż Tusk skończy oświadczenie, Rachoń wdał się w sprzeczkę z członkami KO. Usiłował odpytać Tuska z Putina i emerytur. Rachoń, choć debiutował w polityce w środowisku Platformy, dzisiaj uchodzi za czołowego tuskofoba w mediach propisowskich. Jeżdżenie po Tusku to najlepszy sposób na szybką ścieżkę kariery w tych mediach i w obozie Kaczyńskiego.
KO chce mówić do widzów TVP
Powstał tumult, doszło do przepychanek. Tusk obserwował je z pewnego oddalenia, chroniony przez swoje otoczenie. Opór stawił mu m.in. Michał Kołodziejczak, lider Agrounii, kandydujący z list KO do Sejmu. Scena przypominała biblijne starcie Dawida z Goliatem: niewysoki, lecz zadziorny Kołodziejczak kontra dwumetrowy funkcjonariusz pisowskiej propagandy. Tusk po przerwie dokończył przemówienie.
Zauważmy, że jego przesłanie było konstruktywne: choć powtórzył zarzuty pod adresem telewizji rządowej, zapowiedział, że ze względu na dobro wyborców Koalicja Obywatelska zamierza chodzić do TVP, by przedstawić swój punkt widzenia w ostatnich tygodniach kampanii wyborczej. Chodzi o to, by widzowie TVP mogli się dowiedzieć o programie KO bezpośrednio od jej przedstawicieli. W kontrolowanych politycznie przez obóz Kaczyńskiego dawnych mediach publicznych ich odbiorcy są codziennie bombardowani przekazem wrogim wobec partii demokratycznych, na czele z PO/KO.