Dopiero ona niczego nie zostawiłaby wyobraźni. Obnażyłaby zakłamanych przywódców. Otworzyła ludziom oczy. A ludzie – dobrzy, mądrzy, spokojni – spojrzeliby i rzekli: „Wystarczy. Już dość. Teraz rozumiemy, że zostaliśmy oszukani”.
Mijały lata. Uchwalano nowe prawa i łamano stare. Kraj ześlizgiwał się w rankingach wolności słowa. Obsuwał w indeksach demokracji. Zresztą nie było w tym nic szczególnego. Pół świata podążało tą drogą. Pozostawało czekać na aferę.
• • •
Czasem ją sobie wyobrażałem. Była jak trzymetrowy sum w osiedlowym jeziorku. Wędkarze emeryci szeptali pod sklepem, że to wcale nie sum. W jeziorku żyje kryptozwierzę. Potwór, który wyjada pisklęta kaczek i porywa mniejsze psy. Rano przechodnie znajdują puste obróżki i wyplute chipy.
Skąd się wziął? Może wytopił się z lądolodu albo przypłynął z falą powodziową, wtedy jeszcze młody i gibki. Może wykluł się z ikry przyniesionej na łapach wodnych ptaków. Zamieszkał w osadach dennych. Umościł się w mroku. Teraz czeka i rośnie. Rośnie i czeka.
• • •
Zwykłe afery nie robiły wrażenia. Widzieliśmy już niejedno. Widzieliśmy byłego prezydenta USA. Właśnie mieli go sądzić na podstawie przepisów o walce ze zorganizowaną przestępczością. Znawcy tematu twierdzili, że żaden z bossów Pięciu Rodzin nie był tak zadufany jak Donald Trump. Widzieliśmy prezydenta Rosji. Nawet nie udawał zaskoczenia, gdy wybuchł samolot jego wroga. Przy okazji przyznał, że z nieboszczykiem wrogiem przyjaźnili się jeszcze w latach 90. Robili interesy w złotej i ołowianej epoce bandyckiego Petersburga. Przestępcy rządzili sporą częścią świata. Może Brecht potrafiłby opisać ich kariery. (Chyba nawet to zrobił).
W warunkach silnej konkurencji rozkwitał marketing skandali.