Czy Polskę trzeba kochać? Patrioci mówią, że trzeba koniecznie – inaczej nie jesteś Polakiem, tylko zaprzańcem. Jeżeli jej nie kochasz, oznacza to, że własne gniazdo kalasz – jako ten przysłowiowy ptak. Sądząc z rysopisu – chyba gołąb. Choć kormorany też potrafią napaskudzić, więc w sumie nie wiadomo, niemniej – kalasz. Osobliwie wtedy, kiedy zgłaszasz potrzebę ulepszeń: twierdzisz na przykład, że to czy tamto (ochrona zdrowia, edukacja, transport) mogłoby być w ojczyźnie lepiej zorganizowane, bo w obecnej postaci nie spełnia swojego zadania, a od ostatniej wojny minęło już niemal 80 lat.
Albo że utrwalone postawy twoich rodaków w tej czy innej sprawie – choćby przekonanie o wyższości więzów krwi nad każdą więzią społeczną – są przeszkodą we wspólnym rozwoju. Patrioci nie powiedzą ci wtedy, że Polska jest wspaniałym miejscem do życia i wszystko w niej działa jak należy, bo nawet oni wiedzą, że tak nie jest. Powiedzą ci, że gdzie indziej jest jeszcze gorzej. Nie wierzysz? W każdej chwili potwierdzi to stryjeczny brat szwagra kuzynki, który po nieudanej emigracji powrócił z płaczem na ojczyzny łono i do dzisiaj odszczekuje pod stołem to, co przed wyjazdem miał Polsce za złe. A potem zaserwują ci jeszcze poradę, żebyś spakowała swoje frustracje do walizki i udała się w jednym z trzech kierunków: jeśli wychwalasz niemiecki system znakowania dróg, to do Berlina; jeśli podoba ci się współobecność Ukraińców i Białorusinów na ulicach polskich miast, to do Moskwy; a jeśli łamów udzieliły ci akurat media z ulicy Czerskiej, to do Tel Awiwu. W myśl złotej zasady, że jak się nie podoba, to wynocha.
Tymczasem właściwe pytanie brzmi: czy Polskę można kochać? Czy można kochać Grecję, Litwę, Francję? Nie potrafię zrozumieć, co to znaczy kochać kraj lub państwo.