Przebaczacze
Przebaczacze. Czy rozgrzeszać wyborców PiS? Sami politycy bez zwolenników nic nie znaczą
Po wyborach rozgorzała dyskusja, co zrobić, aby zwolennicy PiS nie poczuli się zbyt przegrani i sfrustrowani. Marek Migalski napisał, że nie wolno im zadawać symbolicznego bólu, bo to robiła właśnie władza Kaczyńskiego wobec sympatyków opozycji, np. za pomocą ministra Czarnka czy sędzi Pawłowicz. Nie powinno się odpowiadać tym samym, bo ta walka nigdy się nie skończy, a wyborcy PiS nie znikną i w końcu się zemszczą. Prof. Marcin Matczak poruszył podobny wątek: nie należy teraz wpadać w pychę, uderzać w nuty rewanżyzmu, drażnić zwolenników prawicy, którzy muszą na spokojnie uporać się z porażką. Trzeba wczuć się w nastroje tamtej strony, ułagodzić ją, np. wreszcie uczcić Lecha Kaczyńskiego ulicą w Warszawie. Na platformie X Matczak napisał o swojej rozmowie w „Kulturze Liberalnej” na temat rozliczeń PiS i streścił jeden ze swoich postulatów: „Donald Tusk i inni liderzy stają się małymi, takimi choć pięcioprocentowymi Nelsonkami Mandelami i dbają, żeby obniżyć poziom agresji i ataków na wartości ważne dla elektoratu PiS”.
Były dyplomata Jarosław Bratkiewicz na łamach „Gazety Wyborczej” opublikował krytyczny tekst o wyborcach partii Kaczyńskiego, w którym mimo dość trafnego zarysowania historycznych kontekstów polskiego konfliktu przeholował z epitetami („małpoludzia czereda”) – nawet jeśli z podparciem się literackimi cytatami – czym w dużej mierze osłabił odbiór swoich wywodów; pisano, że to artykuł „rasistowski”, „dehumanizujący”. Rafał Matyja z kolei w wywiadzie dla „KP” wskazał na wymiar pragmatyczny: „Rządy PiS nauczyły nas czegoś, co bym nazwał maksymalizmem moralnym. On był często przydatny jako motyw oporu, natomiast tak się nie da konstruować demokratycznej polityki, bo się wszyscy nawzajem pozabijają”.