Rząd Donalda Tuska jest skompletowany, dysponuje większością, ale musi czekać na drugi krok konstytucyjny, bo prezydent raz jeszcze postanowił zachować się jak działacz PiS średniego szczebla. Na razie więc do 11 grudnia rządził będzie gabinet tymczasowy i mniejszościowy, który budzi wesołość nawet wśród polityków PiS. Morawiecki sięgnął głównie po ludzi z drugiego lub trzeciego szeregu. Do wyjątków należy minister obrony Mariusz Błaszczak, który zresztą jeszcze dwa dni przed uroczystością zarzekał się, że do rządu się nie wybiera, ale potem Jarosław Kaczyński w rozmowie z PAP wyjaśnił, że Błaszczak do rządu jednak ma wejść.
Pozostałe nazwiska to w dużej części wiceministrowie z różnych resortów lub Kancelarii Premiera – wiceministerka w resorcie rolnictwa Anna Gembicka awansowała na ministerkę, Małgorzata Jarosińska-Jedynak przeszła tę samą drogę w Ministerstwie Funduszy. Dyrektor generalna w resorcie aktywów Marzena Małek zastąpiła w tym ministerstwie Jacka Sasina. Spośród bardziej znanych polityków mamy Marlenę Maląg w Ministerstwie Rozwoju, Szymona Szynkowskiego vel Sęka w MSZ oraz Pawła Szefernakera w MSW. Nowy rząd Morawieckiego pozostanie koalicyjny, ale Zbigniewa Ziobrę w Ministerstwie Sprawiedliwości zmieni kolega z partii Marcin Warchoł.
Całe to niemądre z punktu widzenia interesów państwa przedsięwzięcie ma sens jedynie partyjny. Kaczyński nie chciał, by po arytmetycznym zwycięstwie PiS w wyborach doszło do kapitulacji, nie chciał, by prezydent powoływał na premiera Tuska. Oczywiście przy okazji można było jeszcze załatwić trochę interesów i poupychać swoich ludzi na stanowiskach, które pozostaną poza zasięgiem nowej władzy.
Równolegle do tego rządu tymczasowego powstawał prawdziwy rząd Tuska. Jego skład jest już mniej więcej znany.