Wstępne wyniki audytu przeprowadzonego przez nowe władze w MON potwierdzają wiele podejrzeń i domysłów, które z braku przejrzystości decyzji i dostępu do informacji towarzyszyły zapowiedziom PiS o budowie „najsilniejszej armii w Europie”. W miejscach, gdzie według Mariusza Błaszczaka miały powstać nowe bataliony, brygady i dywizje, rośnie dziś trawa i hula wiatr (co najwyżej stoją kontenery). W kilka miesięcy punktów na mapie, przekazanej z dumą przy zdawaniu urzędu, nie da się wypełnić ludźmi, budynkami i sprzętem. PiS budował narrację, wedle której Mariusz Błaszczak już samym swoim pojawieniem się wyczarowywał „batalion w każdej gminie”. Dziś okazuje się, że nowe jednostki nie powstały, co więcej – proces ich tworzenia kanibalizuje te istniejące, często również niewystarczająco wyposażone i ze szkieletową kadrą.
Podobnie wygląda to z kontraktami zbrojeniowymi, na których część nie ma zagwarantowanych pieniędzy, bo miały pochodzić z kredytu od kraju-dostawcy. Ta sytuacja w największym stopniu dotyczy Korei Południowej, która zderzyła się z własnymi możliwościami wspierania eksportu, choć kiedyś przecież przyjęła warunki proponowane przez ekipę Błaszczaka. Pozornie to problem tylko Koreańczyków, ale jeśli nie znajdzie się rozwiązanie, to polscy żołnierze nie dostaną obiecanych czołgów. Rząd dostrzega ryzyko i negocjuje z delegacjami z Seulu, uciekając się czasem do medialnych nacisków w stylu „oferta finansowa jest nie do przyjęcia”. Pod koniec lutego ma się wyjaśnić, czy koreański parlament poluzuje limity kredytowania polskich zbrojeń. To niejedyna luka.
Jak wykazał audyt, 140 mld zł (to dane wojskowej Agencji Uzbrojenia, a nie kierownictwa MON) brakuje na produkcję polskich komponentów towarzyszących sprzętowi zamówionemu z zagranicy.