„Dyskretny makijaż”, „brak sztucznej koloryzacji”, „tradycyjna fryzura”, „kolczyki tylko w uszach”, „spódnica o stosownej długości” – to tylko kilka sformułowań, które zapisałam na kartce w trakcie niedawnej debaty parlamentarnej z udziałem młodzieży. Pochodzą one ze statutów szkolnych albo padły z ust pedagogów. Notowałam je jako ekspertka w „Gadce senackiej” – cyklu paneli odbywających się w Senacie RP, a prowadzonych przez uczniów i dotyczących ich codziennych wyzwań i problemów. W każdej „gadce” jest kilku ekspertów – ja byłam jedną z panelistek wypowiadających się na temat, w którym mieszczą się przytoczone wyżej komentarze dotyczące mody i wyglądu uczniów.
A jest to aktualnie także pole bitwy – ok. 80 proc. uczniów, którzy wzięli udział w ankiecie „Gadki…”, przyznało, że ich wygląd jest przez nauczycieli komentowany i oceniany. 78 proc. zadeklarowało, że szkoła nie powinna ingerować w ich wygląd. Zmiana jest więc ewidentnie konieczna, jeśli nie chcemy wychować kolejnego pokolenia, które dorastanie będzie kojarzyć z tresurą normatywności. Jedna z nauczycielek obecnych na sali plenarnej przyznała, że kolor włosów czy długość bluzek uczennic są komentowane w pokoju nauczycielskim i często przesądzają o ocenie na koniec roku – nie tylko tej z zachowania.
Chociaż w teorii szkoła ma prawo jedynie wymagać od ucznia, żeby przestrzegał zasad bezpieczeństwa oraz dopełniał obowiązku szkolnego, w praktyce niezbywalne prawa ucznia do ekspresji są ustawicznie łamane. Prawa ucznia, czyli prawa człowieka. A jeśli chcemy myśleć, że szkoła jest czymś więcej niż Foucaultowską instytucją totalną, musimy pamiętać o słowach Janusza Korczaka, że dziecko nie jest plastyczną gliną, ale takim samym jak dorośli podmiotem.