Wszystkie troski prezesa
Prezes się chwieje, bunt w PiS narasta. Kaczyński na razie gra na dwie grupy, ale punkt zwrotny się zbliża
22 lutego, konferencja prasowa Jarosława Kaczyńskiego. Gdy pada pytanie o słabość jego przywództwa, prezes nieoczekiwanie nawiązuje do swojej listopadowej deklaracji o odejściu na emeryturę w połowie 2025 r. i oznajmia, że przemyślał sprawę i zmienił zdanie. „Z natury nie jestem dezerterem, a jest walka wewnątrz Polski. Jeżeli uzyskam odpowiednie poparcie ze strony kongresu partii, to dalej szefem partii będę” – ogłasza. Kaczyński tłumaczył, że do takiej decyzji skłoniło go postępowanie Donalda Tuska, którego przy okazji ponownie oskarżył o przeprowadzanie zamachu stanu. To uzasadnienie – nawet jeśli pominiemy absurdalność zarzutu wobec premiera – wydaje się jednak dalekie od prawdy.
Znacznie bardziej prawdopodobne wyjaśnienie jest takie, że Kaczyński zrozumiał, że popełnił gruby błąd, gdy w listopadzie w rozmowie z PAP ogłosił, że to jego ostatnia kadencja w roli prezesa i że partyjny kongres wybierze nowego lidera, „młodszego o pokolenie, ale z długim stażem w PiS i sprawdzonego w ogniu i lodowatej wodzie”.
Teoretycznie nic nowego. Jeśli cofniemy się trochę w czasie, to w ostatnich latach znajdziemy podobne wypowiedzi Kaczyńskiego. Prezes lubił sobie tak poigrać z własną partią, której szefuje formalnie od 2003 r., a faktycznie od jej powstania w 2001 r.; sprawdzić, kto pierwszy pójdzie do mediów z gorącym zapewnieniem, że prezes będzie rządził do końca świata i jeden dzień dłużej, kto zrobi to z pewnym opóźnieniem i nieco mniejszym entuzjazmem, a kto będzie zastanawiająco milczał. Stanowiło to istotną część pisowskiego rytuału, podobnie jak gra obietnicami – startu w wyborach prezydenckich, miejsca w rządzie czy jedynki na liście wyborczej w tej czy innej kampanii.
Klejenie szklanki
Te wszystkie balony próbne przez lata były dla Kaczyńskiego poręcznymi narzędziami służącymi do kontrolowania partii oraz badania układu sił w ugrupowaniu i lojalności polityków.