O co komu chodzi
Bunt wsi. Kto i o co tu walczy, a kto kogo rozgrywa. Trzy punkty widzenia
Zacznijmy od blokad na naszej granicy. Kto na nich stoi i czy rzeczywiście walczy o interes polskich rolników?
Koników jeść nie będziemy
„To jest marsz wszystkich, nie dajmy się podzielić, od dziś rolnicy będą mówili jednym głosem” – krzyczy w Zosinie na granicy Szczepan Wójcik, największy w kraju hodowca zwierząt na futra, którego raczej trudno nazwać rolnikiem. W czasach rządów PiS jego interesów – zagrożonych przez „piątkę dla zwierząt” Kaczyńskiego – skutecznie bronił ojciec Rydzyk, hojnie przez hodowców wspierany. Teraz Wójcik podczepia się pod protest rolników, media pokazują go na blokadach jako jednego z przywódców.
„Chłopi razem!” – krzyczy, stojąc obok Wiesława Grynia, lidera Oszukanej Wsi, która pierwsza wyszła na blokady, gdy ceny skupu zbóż po wybuchu wojny w Ukrainie gwałtownie zaczęły spadać. Po dwóch latach są jeszcze niższe, nieopłacalne. Protestujący winią za to Ukraińców, którzy rzekomo zalali polski rynek swoją żywnością. Domagają się zamknięcia granic i wycofania się Komisji Europejskiej z Zielonego Ładu. Takie są przekazy dnia – podpowiada jeden z protestujących. Nie chcą widzieć, że ceny spadły na całym świecie, bo z każdym rokiem Rosja zalewa rynki większą ilością zboża.
Interes dużych producentów zboża, najbardziej dotkniętych niskimi cenami, nie jest zbieżny z interesami świetnie zarabiających hodowców norek, co rolnicy wiedzą. Ale cieszą się z dużej frekwencji. Serdecznie witają też na blokadach myśliwych, z którymi nigdy nie mogli dojść do porozumienia, bo ich interesy są ze sobą sprzeczne. Myśliwi też nie chcą Zielonego Ładu, nie będzie im Bruksela dyktowała, które zwierzęta są łowne. Krzysztof Karyczak, prezes Koła Łowieckiego Jaźwiec, blokuje drogę krajową 31 w Zachodniopomorskiem, bo nie chce jeść koników polnych, a do tego – jak mówi – zmierza Zielony Ład.