Srebrna moneta o nominale 10 zł (od 7 marca sprzedawana kolekcjonerom za 200 zł) ma uświetnić 25 lat członkostwa Polski w Sojuszu Północnoatlantyckim. To drugi numizmat wydany przez NBP w związku z obecnością Polski w NATO. Pierwszy pojawił się w serii „Droga do wolności” na samym początku, w czerwcu 1999 r. Moneta miała dwie wersje: srebrną o nominale 10 zł i złotą o nominale 2 zł. Wówczas wzór był konwencjonalny: po jednej stronie godło państwowe, po drugiej kompozycja graficzna z ziemskiego globu i desantujących się ze śmigłowca żołnierzy (umundurowanych na miarę epoki), na tle znanej z lotnictwa szachownicy. Po 25 latach NBP z orzełka zrezygnował, a grafikę ubogacił symboliką nowocześniejszą, ale w przeważającej części związaną z zakupami obronnymi poczynionymi za rządów PiS. Czyli ćwierćwiecze skrócił do „ostatnich ośmiu lat”, a nawet ostatniego roku, jeśli sądzić po sprzęcie uwidocznionym, a dostarczonym. Awers monety – jak głosi komunikat NBP – „przedstawia kompozycję uzbrojenia będącego w wyposażeniu Wojska Polskiego: samobieżną armatohaubicę Krab, wyrzutnię rakietową M142 HIMARS oraz czołg M1A1 Abrams”. Wszystko racja, bo ten sprzęt jest w uzbrojeniu polskiej armii, tyle że śladowo i od bardzo niedawna. Kraby to już legenda, ale przecież ich siedmioletnia „kariera” w jednostkach liniowych to zaledwie ułamek polskiego sojuszniczego stażu. O wiele krócej służą amerykańskie importy: pierwsze HIMARS-y dostarczone zostały mniej niż rok temu, a Abramsy – jeszcze później, bo w czerwcu 2023 r.
Coś jednak łączy ten sprzęt bardziej niż natowska służba w Wojsku Polskim. To oczywiście fakt, że z wyjątkiem Krabów, został zamówiony pod rządami PiS, które nadal mają oddanego sympatyka w osobie prezesa NBP prof.