Nie bacząc na oskarżenia o mściwość i myślowy prymitywizm, spodziewam się, że polskie siły zbrojne rozwalą wreszcie jakąś rosyjską rakietę naruszającą naszą przestrzeń powietrzną. Polskie siły tłumaczą jednak, że nie zestrzeliwują rosyjskich rakiet z uwagi na bezpieczeństwo Polaków, na których spadłyby ich szczątki. Zamiast tego, w trosce o to, żeby nikomu nic się nie stało, ograniczają się do uważnego obserwowania przelotów tych rakiet nad Polską.
W opinii wiceszefa MSZ ostatni incydent z rosyjską rakietą był „czymś w rodzaju sprawdzenia gotowości polskich sił zbrojnych”. I polskie siły ten sprawdzian zdały na szóstkę, bo pokazały, że są w pełni gotowe do zestrzelania każdej wrogiej rakiety, ale nie zestrzelą jej, bo nie chcą.
„Chcieli sprawdzić, jaka jest siła naszej obrony. Dowiedzieli się, że jest bardzo wysoka” – ocenia wiceminister MSZ i jasno daje do zrozumienia, że najlepszym dowodem tej siły było niezestrzelenie rakiety w sytuacji, gdy Rosja liczyła na to, że może będzie zestrzelona. Mimo to wiceminister nie pozostawia Rosji złudzeń: „Następnym razem Rosja straci tę rakietę”.
Szczerze mówiąc, nie wiem, czy się z tego cieszyć; boję się, że unieszkodliwienie rosyjskiej rakiety może zostać w tej sytuacji odebrane jako dowód słabości polskiej obrony przeciwrakietowej, która jest na tak niskim poziomie, że z wrogimi rakietami nie potrafi sobie poradzić inaczej niż w prymitywny sposób, zestrzeliwując je.
Unieszkodliwienie rosyjskiej rakiety poprzez jej niezestrzelenie musiało być dla Rosji bolesnym ciosem i dowodem lekceważenia. W odpowiedzi rosyjski ambasador Siergiej Andriejew okazał lekceważenie szefowi polskiego MSZ i nie pojawił się w siedzibie ministerstwa, gdzie miała mu zostać wręczona nota protestacyjna.