Trudno znaleźć głosy krytyczne wobec nominacji Hanny Wróblewskiej na ministrę kultury i dziedzictwa narodowego. – Proszę zadzwonić do Janusza Janowskiego – żartuje jeden z rozmówców „Polityki” (Janowski był do niedawna dyrektorem Zachęty). Nie szukając na siłę, politycy koalicji rządzącej są zgodni: świetna ekspertka. – Jestem pozytywnie zaskoczona – słyszymy u rozmówców z Lewicy i KO, którzy dobrze znają resort i kulturę. – Potrafi pracować z ludźmi, jest zdeterminowana, ma zaufanie środowiska. Dodatkowo nie jest polityczna.
Znana, szanowana, niepolityczna
Niepolityczność jest zarówno zaletą, jak i znakiem zapytania. Premier Donald Tusk podczas ogłoszenia nominacji mówił, że tendencją ma się stać praca w rządzie osób, które nie są tylko politykami, ale mają kompetencje, wykształcenie, dorobek. Z drugiej strony politycy podzielają obawy o brak zaplecza i doświadczenia. – Może przeżyć szok po wejściu do ministerstwa i na posiedzenie rządu – przekonują politycy. – Czeka ją dużo trudnych wyzwań.
Nową ministrę czeka nie tylko zarządzanie kulturą – w tym budzące emocje ustawy o tantiemach i prawach autorskich oraz ustawa o zawodzie artysty – ale również ustawa medialna. W nominacjach i kontynuacji „sprzątania” może pomóc zaufanie Tuska. – Z zaufaniem premiera nie potrzebuje zaplecza – mówi doświadczony polityk związany z KO. To rodzi kolejne pytanie: czy niezależna ekspertka będzie faktycznie odporna na wpływy polityków? Wiarę w zapowiedziany przez Tuska model ekspercki deklarują m.