Nazwisko Wróblewskiej, ogłoszone podczas rekonstrukcji rządu przez premiera Donalda Tuska, było pewnym zaskoczeniem, bo nie padało wcześniej wśród najgłośniejszych spekulacji. Z drugiej strony – wybór wydaje się oczywisty, bo w resorcie Bartłomieja Sienkiewicza pełniła ważną rolę dyrektorki Departamentu Narodowych Instytucji Kultury. A zdecydowanie i sprawczość Hanny Wróblewskiej w tej roli poznaliśmy błyskawicznie, już w pierwszych tygodniach rządów koalicji 15 października – za sprawą odwołania Janusza Janowskiego, szefa Zachęty – Narodowej Galerii Sztuki.
Wróblewska nie wahała się ani chwili
Do zdjęcia Janowskiego z fotela doszło wtedy z powodów czysto proceduralnych – dyrektorowi zarzucono brak realizacji własnego programu, podważone zostały wyniki konkursu na polski pawilon w Wenecji. A w ciągu kolejnych kilku miesięcy zdążyliśmy już nawet poznać efekt polskiej obecności na Biennale po wprowadzonych przez Wróblewską korektach. Można więc uznać, że choć nowa minister ma opinię osoby koncyliacyjnej (przez lata udawało jej się współpracować z ministrem Piotrem Glińskim jako poprzedniej dyrektorce Zachęty, co wzbudzało wtedy niejakie zdziwienie), okazała się zarazem skuteczna i stanowcza.
„Nie wahała się ani chwili” – wspominał premier Donald Tusk, zapowiadając nominację dla Wróblewskiej.