Można było przypuszczać, że nowe władze resortu kultury zabiorą się za weryfikację nominatów PiS na stanowiskach dyrektorów narodowych instytucji kultury oraz działających pod opieką ministerstwa (coraz liczniejszych) instytutów. Wydawałoby się, że nastąpi to powoli, stopniowo, bo przecież miesiąc czy nawet kwartał w działalności galerii sztuki to mniej niż jeden dzień na wizji. A jednak na pierwszą decyzję przyszło czekać bardzo krótko. Janusz Janowski, którego kontrakt opiewał na cztery lata, już w jego połowie musi pakować manatki i opuścić dyrektorski gabinet.
Janowski sam ułatwił zadanie ministrowi kultury
Dlaczego na pierwszy ogień poszedł właśnie on? Złośliwi mogliby stwierdzić, że miał wyjątkowego pecha. Wszak stanowisko dyrektora departamentu w MKiDN, któremu Zachęta podlega, objęła wraz z nową władzą Hanna Wróblewska, ta sama, która musiała Janowskiemu ustąpić miejsca na stanowisku szefowej galerii. I jest coś na rzeczy, choć na pewno nie o prostą zemstę tu chodzi, ale raczej o fakt, że wiedza Wróblewskiej o Zachęcie jest szczególnie dogłębna, wiedziała więc, gdzie i jak szukać dowodów naruszenia przez jej następcę warunków kontraktu.
A trzeba też przyznać, że Janowski zdecydowanie ułatwił nowemu ministrowi zadanie, postępując i działając tak, jakby miał nienaruszalny kontrakt w galerii do końca świata i jeden dzień dłużej. Działał arogancko i woluntarystycznie, nie było hamulców, które by go przed czymkolwiek powstrzymały. Nic więc dziwnego, że lista zarzutów, która pozwoliła dyrektora odwołać, jest długa.