Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Biennale Sztuki w Wenecji. Drobne sensacje, polskie perły. I wystawa Czwartosa na uboczu

Wystawa „Powtarzajcie za mną II” Open Group Wystawa „Powtarzajcie za mną II” Open Group mat. pr.
Przemieszczanie się między pawilonami przypominało drogę między placem św. Marka a mostem Rialto. Jak się zaprezentowała Polska? „Dajcie mi dowolnego artystę i milion dolarów, a uczynię z niego światową gwiazdę” – mawiał ponoć wielki marszand Leo Castelli. Minęło pół wieku, a reguła nadal obowiązuje.

Sukces Biennale Sztuki w Wenecji oceniać można na różne sposoby. Całkowitą frekwencją (będzie znana dopiero po zakończeniu imprezy pod koniec listopada), ilością i jakością medialnych krytyk, ale też tłokiem na tzw. preview, a nawet liczbą skandali oraz luksusowych jachtów cumujących w dniach otwarcia nieopodal terenów wystawowych.

W tym roku pełnomorskich jednostek było niewiele, co oznacza, że dla miliarderów impreza, na której mogą tylko oglądać, a nie mogą kupować (czytaj: zawłaszczać), przestała być atrakcyjna. Tłok na pokazach zamkniętych poprzedzających oficjalne otwarcie targów był dla odmiany ogromny, a uprawnione do wejścia masy krytyków, dziennikarzy, kuratorów, artystów i ogólnie ludzi związanych ze sztuką przekroczyły chyba punkt krytyczny, co sprawiło, że przemieszczanie się między kolejnymi pawilonami wystawowymi przypominało drogę między placem św. Marka a mostem Rialto, zaś kolejki do owych pawilonów niejednokrotnie były dłuższe niż te do Pałacu Dożów lub Bazyliki.

Czytaj też: Prywatne kolekcje sztuki. Polacy niechętnie pokazują swoje skarby

Boliwia, dublerka Rosji

Zdecydowanie zabrakło też skandali artystycznych, a drobne sensacje prowadziły raczej ku wielkiej polityce. Chodzi o dwuosobowe patrole policyjne (a może to było wojsko, fanfaronada włoskich mundurów zawsze mnie deprymuje i myli), które wystawiono przed narodowymi pawilonami wystawienniczymi Izraela i Rosji. W pierwszym przypadku pawilon pozostawał zamknięty decyzją samych kuratorów (wcześniej żądała tego spora część środowiska artystycznego), którzy zapowiedzieli, że otworzą go dopiero wówczas, gdy w Gazie nastąpi koniec konfliktu, a Żydzi przetrzymywani przez Hamas powrócą do domu. Co oznacza, że mogą się nie doczekać.

Z kolei pawilon Rosji w ramach międzynarodowej solidarności zamknięto już dwa lata temu, po inwazji tego kraju na Ukrainę. W tym roku wystawy z kraju najeźdźców wprawdzie także zabrakło, ale ich przestrzenie wystawowe (trzeba przyznać, że położone niezwykle atrakcyjnie, przy głównej alei) zajęła ekspozycja z... Boliwii. Wybór tak oryginalnego dublera wcale nie jest, wbrew pozorom, dziwny. Otóż według biegłych w międzynarodowej polityce to gest, który ma poprawić pozycję Rosji w jej rywalizacji z Chinami o dostęp do boliwijskich złóż litu. Tak oto medialną klęskę można przekuć w biznesowy sukces.

Tegoroczne Biennale odbywa się pod hasłem „Stranieri Ovunque: Foreigners Everywhere”mat. pr.Tegoroczne Biennale odbywa się pod hasłem „Stranieri Ovunque: Foreigners Everywhere”

Wojna zeszła z agendy

A skoro już mowa o wojnie w Ukrainie, to trudno uciec przed pewną smutną refleksją. Dwa lata temu Biennale żyło sytuacją wojenną, a przykładów artystycznych gestów solidarności, często przygotowanych wprawdzie naprędce, ale z emocjonalnym zaangażowaniem, był wiele. Dziś temat wyraźnie „zszedł z agendy”. Oczywiście podjęto go w pawilonie ukraińskim ciekawą wystawą pokazującą sposoby dostosowywania się i kamuflażu ludności cywilnej w warunkach wojny. Ale znalazło się tam miejsce też na element lekko humorystyczny, w pracy Andrieja i Lii Dostlievow, którzy z nutą ironii pokazują europejskie stereotypy na temat uciekinierów z ogarniętego wojną kraju.

Drugim miejscem, gdzie o wojnie nie zapomniano, była zbiorowa wystawa zorganizowana przez fundację Wiktora Pinchuka, ukraińskiego oligarchy, ale i wielkiego miłośnika sztuki. Nie ma tam huku wybuchów, ale raczej jakiś niewysłowiony żal, nostalgia za normalnością.

Czytaj też: Sztuka wojny. Ukraińscy artyści w galerii i na froncie

Ignacy Czwartos i „Polska bez cenzury”

No i pozostaje oczywiście pawilon polski. Przygotowany w atmosferze niejakiego skandalu, o którym pisały najważniejsze międzynarodowe magazyny poświęcone sztuce. Przypomnę, że nowy minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz anulował decyzję komisji kwalifikacyjnej pracującej jeszcze za czasów jego poprzednika Piotra Glińskiego i postanowił, że nasz kraj reprezentować będzie nie malarz Ignacy Czwartos, ale ukraińska formacja artystyczna Open Group pracą wideo, w której uciekinierzy z terenów objętych wojną poproszeni zostali o naśladowanie militarnych działań (odgłosy alarmów, wybuchów, strzałów z broni maszynowej, przelatujących pocisków).

Ciekawe, że każdy, kto osobiście chciał wyrobić sobie opinię o słuszności ministerialnej decyzji, taką okazję dostał. Tuż za murami Biennale (a dzięki nowemu wejściu – w odległości zaledwie 100 m) znalazł gościnę odrzucony artysta i jego kurator Piotr Bernatowicz. Okrojona do skromniejszych warunków lokalowych wystawa zatytułowana została „Polska bez cenzury”.

A skoro o polskiej obecności mowa, nie sposób pominąć dwóch innych – choć skrajnie rożnych – wydarzeń. W dzielnicy Dorsoduro hiszpańska fundacja pokazała prace Ewy Juszkiewicz: genialnie wypromowane przez czołowe galerie świata (Gagosjan oraz Almine-Rech), niezwykle efektowne, bardzo drogie i... artystycznie przejmująco słabe. „Dajcie mi dowolnego artystę i milion dolarów, a uczynię z niego światową gwiazdę” – mawiał ponoć wielki marszand Leo Castelli. Minęło pół wieku, ale reguła nadal obowiązuje.

Czytaj też: Polska sztuka ma wzięcie w sieci. Trzeba tylko umieć ją pokazać

Andrzej Wróblewski na fasadzie

I na koniec crème de la crème polskiej obecności nad kanałami: wystawa Andrzeja Wróblewskiego zorganizowana własnym sumptem i za własne pieniądze przez Fundację Rodziny Staraków, obecną na Biennale już po raz czwarty. Wystawa prestiżowa, bo w ramach tzw. Collaterali, czyli krótkiej listy ekspozycji niezależnych, ale oficjalnie afiliowanych przy Biennale. Wystawa ciekawa, prezentująca wszystkie najważniejsze wątki naszego przedwcześnie zmarłego artysty. Ale prawdziwym mistrzostwem świata okazała się jej lokalizacja: w samym sercu Wenecji, na placu św. Marka, między Museo Correr a Bazyliką św. Marka, w budynku Prokuracji. W miejscu, na które musi (!) dotrzeć każdy z 20 mln turystów, którzy odwiedzają rocznie to miasto. Oczywiście tylko nieliczni zajrzą na wystawę (bezpłatna), ale wszyscy dostrzegą duży baner z nazwiskiem Wróblewskiego umieszczony na fasadzie. Takiej promocji polskiej sztuki jeszcze nie mieliśmy, co polecam łaskawej uwadze ministra, który będzie się zastanawiał, komu wręczyć złote medale Gloria Artis.

Oczywiście artystycznych atrakcji jest na Biennale dużo więcej. O niektórych napiszę w artykule, który wkrótce ukaże się w „Polityce”. Najlepiej jednak uwzględnić wizytę w Wenecji w swoich urlopowych planach. Tym bardziej że do listopada pozostało jeszcze sporo czasu. Warto.

Jedna z prac Andrzeja Wróblewskiego prezentowana w Wenecjimat. pr.Jedna z prac Andrzeja Wróblewskiego prezentowana w Wenecji

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Wydania specjalne

Kto i po co mnoży niektóre rasy?

Rozmowa z lekarzem weterynarii prof. Wojciechem Niżańskim o wyzwaniach związanych z hodowlą psów.

Joanna Podgórska
15.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną