Gorączka litu
Lit: oto nowy król metali. Gorączka właśnie się zaczyna, naukowcy biją na alarm
Dziur jest kilka. Łącznie zajmują powierzchnię kilku kilometrów kwadratowych. Najstarsza ma owalny kształt o średnicy około kilometra i głębokość ponad 200 m. Na jej dnie połyskuje jezioro, co oznacza, że wszystko, co cenne i możliwe do wydobycia, zostało już stąd zabrane. W innych dziurach eksploatacja jednak trwa. Dokonuje się tego w bardzo tradycyjny sposób, czyli przy pomocy ładunków wybuchowych. Pokruszona skała jest ładowana na wielkie wywrotki, które wywożą zdobycz do zakładu wzbogacania rudy. Tam kruszarki i rozdrabniarki mielą skałę na drobny proszek, do którego dodaje się wodę, uzyskując w ten sposób zawiesistą breję. W tym szlamie ukrywa się skarb. To spodumen – minerał zbudowany z krzemu, tlenu, glinu i litu.
Dziury wydrążono z powodu tego ostatniego pierwiastka. Znajdują się w pobliżu otoczonego z trzech stron lasami miasteczka Greenbushes w południowo-zachodnim rogu Australii. Z czwartej strony – od południa – miejscowość sąsiaduje z kopalnią odkrywkową. Ponad sto lat temu wydobywano tu cynę, ale krótko, bo przestało się to opłacać. Później jednak w Greenbushes natrafiono na zasoby spodumenu. Geolodzy oszacowali wówczas, że zawierają od 6 do 8 mln ton litu. Wydobycie uruchomiono pod koniec lat 80. XX w., a głównymi odbiorcami byli producenci materiałów ceramicznych, szkła i smarów. Wielka epoka litu jako pierwiastka umożliwiającego budowanie małych, tanich, lekkich i pojemnych magazynów energii chemicznej dopiero startowała.
Moment tego startu da się wskazać bardzo dokładnie. W 1991 r. Sony wypuściła na rynek pierwsze komercyjne ogniwo litowo-jonowe, które można było setki razy rozładowywać i ponownie ładować. Zaprojektował je Akira Yoshino, profesor Nagoya University i zarazem szef laboratorium chemicznego w firmie Asahi Kasei.