Na wojennej kładce
O co ta burza nad kładką w Warszawie. Spacerowicze zachwyceni, internet zapłonął ze złości
Bezimienny jeszcze most łączy dwa brzegi Warszawy. Po lewej stronie jest Powiśle z bulwarami wiślanymi i ul. Karową. Po prawej – Praga ze szlakiem na Wybrzeżu Helskim i ul. Okrzei.
To dwunasty most w stolicy, ale pierwszy dostępny tylko dla pieszych i rowerzystów. Jest jedną z najdłuższych tego typu przepraw na świecie – ma 452 m. Pieszo pokona się go w sześć minut, rowerem – w dwie. Chyba że jest tłoczno: wtedy trzeba zsiąść z jednośladu, bo nie ma tu dla nich wydzielonego pasa. Obowiązuje bezwzględne pierwszeństwo pieszych i ograniczenie prędkości – jak w strefie zamieszkania.
Gdy spojrzeć na most z góry, ma kształt błyskawicy, z załamaniami w dwóch punktach. W najszerszym ma prawie 17 m. Jest tu przestrzeń do odpoczynku – drewniana ściana z siedziskami i podświetleniem. 28 marca, gdy go otwierano, przyszły tłumy. Urzędnicy, dziennikarze, zwykli spacerowicze, cykliści – raczej prowadzący rowery niż na nich jadący – i uliczni grajkowie. Słowem: deptak. Tylko że przerzucony nad rzeką.
Od otwarcia przychodzimy tu codziennie, żeby oglądać zachód słońca. Jest spektakularny – mówią reporterowi POLITYKI Krzysztof i Małgorzata, mieszkający niedaleko. Przechadzają się właśnie od jednej barierki do drugiej, podziwiając panoramę. Doceniają ciszę i widok na Starówkę. Cieszą się, że nie ma tu oddzielnego pasa dla rowerzystów, bo przynajmniej nie będą czuć się tak pewnie, żeby pędzić.
– Teraz, gdy tłum już zelżał, upewniłem się, że to naprawdę fajne miejsce – to z kolei pan Łukasz, który wolałby co prawda, żeby podesty z ławkami były skierowane w drugą stronę, z widokiem na most Świętokrzyski i Bibliotekę Uniwersytetu Warszawskiego, ale zachód słońca też go zadowala.