Zakończyła się rekordowo długa kadencja władz samorządowych (trwała pięć i pół roku), a wyłonione w kwietniowych wyborach sejmiki przystąpiły do wyboru marszałków województw. Już pierwszy tydzień przyniósł dwie sensacje. Na Podlasiu zrazu wydawało się, że PiS – z 15 radnymi w 30-osobowym sejmiku – utrzyma władzę, zawiązując koalicję z jednoosobową reprezentacją Konfederacji, Stanisławem Derehajłą, byłym politykiem Porozumienia Jarosława Gowina. Derehajło był nawet skłonny do współpracy z PiS, ale dwoje radnych partii Jarosława Kaczyńskiego postanowiło – rzecz jasna dla dobra regionu, a nie dla własnych stołków – dołączyć do Koalicji Obywatelskiej i Trzeciej Drogi.
Tak powstała nowa większość, a KO przejęła 12. region. Marszałkiem został Łukasz Prokorym z KO, a byli radni PiS Wiesława Burnos i Marek Malinowski zostali wynagrodzeni stanowiskami wicemarszałków. Wyglądało to brzydko, ale moralne wzmożenie PiS było mimo wszystko dość zabawne. Po poprzednich wyborach samorządowych doszło do identycznej sytuacji na Śląsku, gdy radny KO Wojciech Kałuża niespodziewanie dołączył do klubu PiS i został wicemarszałkiem województwa. Wtedy w PiS nikomu to nie przeszkadzało.
Wolta Burnos i Malinowskiego była konsekwencją ich personalnych konfliktów z pisowskim marszałkiem w poprzedniej kadencji Arturem Kosickim. Frakcyjne walki dały o sobie znać także w Małopolsce. W tym regionie PiS ma bezpieczną większość (21 z 39 mandatów), ale wyznaczony przez Nowogrodzką kandydat na marszałka – poseł Łukasz Kmita, były wojewoda małopolski – zdobył w tajnym głosowaniu zaledwie 13 głosów.
Z rozmów z politykami PiS wynika, że takiego rezultatu można się było spodziewać. Kmita jest politycznie związany z Ryszardem Terleckim i Mateuszem Morawieckim, a w Małopolsce silniejsza jest frakcja Beaty Szydło i Andrzeja Adamczyka.