Eurogra
Finisz eurogry: walka o pole position. Co mówią sondaże, kto z kim naprawdę walczy i o co?
Partyjni liderzy robią, co mogą (i jak umieją), żeby rozkręcić kampanię przed eurowyborami. Donald Tusk atakuje PiS jako agentów Putina i uznaje Zjednoczoną Prawicę za „płatnych zdrajców, pachołków Rosji”. Jarosław Kaczyński nazywa Tuska agentem niemieckim i straszy, że „opcja europejska chce zniszczyć religię i zrobić z ludzi zwierzęta”.
Szymon Hołownia przestrzega, że „podział na dwie Polski walczące ze sobą na śmierć i życie, polaryzacja, eskalacja agresji, na krótką metę może i służą tej czy innej partii, ale w długim terminie wykrwawiają nasz kraj, zamiast budować jego siłę”. Ale wszystkie te zabiegi mają na razie ograniczony wpływ na ogół Polaków.
Polacy nie są przejęci
Bohaterowie są zmęczeni. Trzy ogólnopolskie kampanie w ciągu niecałych dziewięciu miesięcy – to w Polsce jeszcze nie było grane. Zryw 15 października i frekwencyjny rekord od 1989 r. był, jak się zdaje, właśnie tylko zrywem, a nie początkiem mody na udział w wyborach. Frekwencja w wyborach samorządowych była już wyraźnie niższa niż w kampanii lokalnej w 2018 r.
Co więcej, potyczka o Parlament Europejski jest po raz pierwszy zwieńczeniem tak intensywnego cyklu wyborczego; wszystkie poprzednie eurokampanie, od pierwszej w 2004 r., były jedynie rozgrzewką przed wyborami parlamentarnymi czy prezydenckimi.
Teraz mamy nowy rząd i nowe władze samorządowe, a Polacy na parę tygodni przed datą głosowania nie wydają się specjalnie przejęci tym, kto zdobędzie mandat i dietę europosła, a innej stawki eurowyborów w większości nie dostrzegają. Rozmówcy POLITYKI z różnych partii spodziewają się niskiej frekwencji (nawet poniżej 40 proc.), zainteresowania kampanią nie widać także w publikowanych sondażach.
– Wracam właśnie z wiecu wyborczego.