Mamy nową – którą już z kolei? – wpadkę prezydenta Dudy, który wysłał do Iranu obszerne, pompatyczne i czułostkowe kondolencje po śmierci prezydenta Ebrahima Raisiego. Był to polityk tak wiernie służący dyktaturze, że mówiono o nim „rzeźnik Teheranu”. Co gorsza, w kondolencjach prezydent porównał modlitwy i ból serc polskich po katastrofie smoleńskiej do uczuć, jakie miałyby towarzyszyć narodowi irańskiemu po stracie owego „rzeźnika”.
Intrygowało Dudę czysto zewnętrzne podobieństwo – tu samolot i tam samolot, tu mgła i tam mgła? To spostrzeżenie na poziomie przedszkola. Naprawdę polska tragedia była zbyt wielka i ważna dla polityki, by przytaczać ją w kontekście politycznym tak diametralnie niepodobnym. Zgadzam się z tymi komentatorami, którzy wcześniej ocenili, że z postępowania autorów tych kondolencji wyłania się pogarda wobec ofiar katastrofy smoleńskiej.
Duda i stosunki dyplomatyczne
Druga uwaga jest taka. Oczywiście, że dyplomacja kieruje się pewnymi kalkami protokolarnymi. Kondolencje to pewna rutyna. Ale to nie oznacza, że jest jakiś jeden szymel, jedna formułka, której tekst się przepisuje, zmieniając tylko adresata. Można kondolencje dyplomatyczne porównać do kondolencji przy prywatnych pogrzebach. Inne słowa formułują najbliżsi, inne kuzyni, a inne przypadkowi znajomi. Pamiętam słynną filmową scenę kondolencji po śmierci „Ojca chrzestnego” Francisa Forda Coppoli. Część żałobników nie wysilała się specjalnie, by pokazać, że cierpią.