W naszej debacie Unia Europejska coraz bardziej funkcjonuje jako iście freudowskie źródło cierpień, które krępuje coraz to nowymi regułami, tłumiąc tradycyjny polski indywidualizm. Nie sposób jednak z czynnikiem opresyjnym zerwać – przynajmniej na razie, w przewidywalnej przyszłości – toteż musimy trwać w stanie coraz bardziej odczuwalnego dyskomfortu, czego skutkiem jest rozwijająca się swoista nerwica. Dobrą tego ilustracją był niedawny program z politykami, który TVP z powodu ustawowych wymagań anonsowała jako debatę przedwyborczą, chociaż sensowniej byłoby wpisać widowisko do ramówki jako teleturniej „Czyja wina”.
Oto więc mamy Unię, która kiedyś była nawet w porządku, ale potem poprzestawiały jej się klepki i uparła się narzucać nam nonsensowne rozwiązania. My się oczywiście bronimy, tyle że kiepsko nam to wychodzi, bo kręci się mnóstwo agentów wpływu i pożytecznych idiotów. Zadaniem uczestników programu było ową piątą kolumnę zdemaskować i pogrozić jej palcem. Dzięki temu mogliśmy się dowiedzieć, że podsyłająca nam zgniłe jaja z Brukseli Ursula von der Leyen to tak naprawdę „koleżanka Tuska”, chociaż w sprawie przymusowego zazielenienia ładu nad Wisłą paktował z nią nie kto inny, jak Mateusz Morawiecki. A niejako przy okazji widz otrzymał cenną porcję ogólnych spostrzeżeń i refleksji o sposobach wyjścia z europejskiej pułapki, na różne zresztą nuty: od „będziemy dbać o polskie interesy” i „naprawimy Unię od środka”, po „zatrzymamy to szaleństwo” i „wrócimy do Europy ojczyzn”.
Owszem, została też zasygnalizowana