Co wolno żołnierzom
Co wolno żołnierzom na granicy. Coraz trudniej odróżnić napastnika od wroga
Pierwszą w siłach zbrojnych ofiarą śmiertelną ataku zza granicznego płotu był chłopak w mundurze. Szeregowy Mateusz Sitek, pośmiertnie awansowany do stopnia sierżanta, miał zaledwie 21 lat. Wstąpił do Wojsk Obrony Terytorialnej na fali obronno-patriotycznego wzmożenia, potem chciał służyć w najsilniejszej brygadzie pancernej w Europie, jeździć amerykańskim Abramsem.
Ale ojczyzna wysłała go „na pasek”, a tam nie dała szans obrony przed prymitywną „dzidą” osobnika, który nawet nie był wrogim żołnierzem. Na pogrzebie sierż. Sitka, w dniu ukazania się tego numeru POLITYKI, zapewne padną zapewnienia, kto jak bardzo stoi „murem za mundurem”. Ale nadszedł moment rachunku sumienia dla tych, którzy Sitka i tysiące jego kolegów wysyłają na groźną misję bez wystarczającego przeszkolenia, sprzętu, a nawet przepisów.
Gdy ranny Mateusz przegrywał w szpitalu walkę o życie, okazało się że dwa miesiące wcześniej inni żołnierze przegrali z systemem. Zakuci przez Żandarmerię Wojskową w kajdanki i wywiezieni ze zgrupowania z zarzutami przekroczenia uprawnień, musieli przed prokuratorem tłumaczyć się z użycia broni – takiej, jaką mieli i jakiej używać umieją. Strzelali na postrach, najpierw w powietrze, potem w ziemię, przez płot. Ale prokurator uznał, że patrolowi nie groziło niebezpieczeństwo, a strzały z wojskowej broni naraziły migrantów na utratę zdrowia i życia. Dwóm żołnierzom grozi za to sąd wojskowy. Po ujawnieniu sytuacji przez Onet wybuchł skandal, spotęgowany emocjami ostatnich godzin kampanii wyborczej. Znowu zapanował komunikacyjny chaos w rządzie, w MON nie wiadomo było, kto, kiedy i ile wiedział, a w prokuraturze zaczęto się zastanawiać, czy ktoś czegoś celowo nie ukrył. Przypominało to „wojskowe” kryzysy PiS: spóźnione ujawnienie rosyjskiego pocisku pod Bydgoszczą czy odejście dwóch generałów kilka dni przed wyborami.