1047 – w tylu gminach w Polsce nie ma żłobka ani żadnej innej instytucjonalnej formy opieki nad dziećmi do lat trzech. Dlatego rząd do końca 2026 r. chce, żeby żłobki były w co najmniej 90 proc. polskich gmin, a liczba nowo utworzonych w nich miejsc sięgnęła 100 tys. Zadanie jest więcej niż ambitne. Na dziś żłobków nie ma w 42 proc. gmin. I to pomimo że samorządy mają taki ustawowy obowiązek. W tej kwestii lokalni włodarze skapitulowali już lata temu, najpierw masowo likwidując system żłobków z braku pieniędzy, a następnie prywatyzując tę usługę poprzez system dotacji dla podmiotów prywatnych – żeby uciec przed wysokimi kosztami funkcjonowania instytucji samorządowych. W efekcie – jak wynika z danych Ministerstwa Rodziny Pracy i Polityki Społecznej – 81 proc. żłobków i klubów malucha to dziś instytucje prywatne. Skutkuje to szokująco wysokimi kosztami po stronie rodziców – na średnim poziomie ok. 2 tys. zł miesięcznie w miastach i 1,5 tys. zł w mniejszych miejscowościach.
W małych i biednych gminach żłobków nie budowano. Najgorsza sytuacja pod tym względem jest w województwach lubelskim i podlaskim, gdzie 67 proc. gmin nie ma żadnej instytucji opieki dla maluchów. Nie lepiej jest w woj. warmińsko-mazurskim – 56 proc. gmin bez wsparcia dla rodziców najmłodszych dzieci. Są to również województwa, w których rodzi się najmniej dzieci. Stąd dyskusja demografów, czy dzieci rodziłoby się więcej, gdyby żłobki były?
Poprzedni rząd długo nie dostrzegał problemu żłobków, a dzietność próbował stymulować programem 500 plus. Poza lekkim drgnięciem w 2017 r. liczba narodzin cały czas jednak spadała. I to dramatycznie szybko. W 2023 r. urodziło się nieco ponad 272 tys. dzieci – najmniej w powojennej historii Polski. I prawie 11 proc.