Zaczęło się od wyborów samorządowych. O ile radę miasta Krakowa i fotel prezydenta objęli ludzie koalicji 15 października, o tyle sejmik wojewódzki opanował PiS. Zjednoczona Prawica zdobyła 21 mandatów (koalicja ma 18 radnych: 12 z PO, 4 z PSL, 2 z Polski 2050). Rychło jednak pojawił się problem – Łukasz Kmita (za poprzedniego rządu wojewoda, a potem kandydat PiS na prezydenta Krakowa), namaszczony tym razem przez partię na fotel marszałka województwa, nie zdołał zdobyć wystarczającego poparcia. „Za” było ledwie 13 radnych sejmiku. Nie pomogły kolejne głosowania – Małopolska po dwóch miesiącach była jedynym województwem w kraju bez nowego marszałka. Na nic zdały się interwencje samego Jarosława Kaczyńskiego i krakusa Ryszarda Terleckiego. Dyscypliny nie przywróciło też zdymisjonowanie regionalnego zarządu PiS, a potem zawieszenie prawdopodobnych prowodyrów zamieszania.
Wtedy pojawiły się sugestie o frakcjach i podważeniu autorytetu kierownictwa. Kmita uchodził za faworyta Kaczyńskiego i Terleckiego, opór mieli stawiać rządzący wcześniej długo w Małopolsce ludzie Beaty Szydło – wśród nich dotychczasowy marszałek Witold Kozłowski. Stawka była duża: wewnętrzny prestiż partii – i samego Kaczyńskiego – oraz jej wizerunek w regionalnym starciu z koalicją. Gdyby ta przejęła marszałka i sejmik, miałaby przecież w uchodzącej dotąd za bastion PiS Małopolsce pełnię władzy. Nie mówiąc o tym, że sejmik wojewódzki wespół z marszałkiem decydują o polityce rozwoju regionu oraz pieniądzach – w tym roku budżet sejmiku to niemal 3 mld zł. Straszakiem stała się też perspektywa nowych wyborów.
Rolę w sporze próbował odegrać także przewodniczący sejmiku prof. Jan Duda (ojciec prezydenta). Chłodno traktował Kmitę, a symbolem stało się wystawienie w jednym z głosowań kandydatury… prezydenckiego ministra Piotra Ćwika (w końcu nawet on znalazł się wśród zawieszonych przez prezesa).