Krztusiec, nazywany dawniej kokluszem i uznawany za ostrą chorobę zakaźną wieku dziecięcego, rozpowszechnia się w tym roku gwałtownie wśród dorosłych. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie największy od trzech dekad przyrost zachorowań. Mamy do czynienia ze schorzeniem endemicznym, czyli stale występującym na świecie (wywoływanym przez bakterie Bordetella pertussis), i co 3–5 lat, nawet przy wysokim poziomie wyszczepienia, pojawiają się większe epidemie. Ale z meldunków Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego wynika, że do 15 września odnotowano w tym roku aż 14 584 zachorowania – w rekordowym do tej pory 2016 r. było ich 6828 (w innych latach średnio kilkaset, ze zwyżkami maksymalnie do kilku tysięcy). Różnicę bardziej obrazuje zapadalność na 100 tys. mieszkańców: w tym roku to 33, w ubiegłym – 1,4; wzrost jest więc ponad 23-krotny.
Powód? Uchylanie się od obowiązkowych szczepień dzieci (tendencja jest niestety wzrostowa: od 3437 odmów w 2010 r. do 87 344 w 2023 r.). Ale też brak wiedzy, że przyjęte w dzieciństwie szczepionki nie chronią na całe życie. Na razie do świadomości dorosłych przebiło się szczepienie przeciwko covidowi, grypie i pneumokokom (zalecane seniorom) – przypominające dawki przeciwko innym zakaźnym chorobom rzadko są brane pod uwagę. Tymczasem z uwagi na niekorzystną sytuację epidemiczną oraz stopniowe wygasanie odporności poszczepiennej powinniśmy uodparniać się przeciwko krztuścowi co 10 lat. Korzyść jest wieloraka, bo przypominająca szczepionka jest skojarzona z błonicą oraz tężcem, a nawet polio – warto więc skorzystać, gdyż na wymienione choroby również straciliśmy odporność z dzieciństwa.